Forum forum usunięte Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Zakurzony Skoroszyt Rillki ;)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 6, 7, 8 ... 18, 19, 20  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum forum usunięte Strona Główna -> Kącik Literacki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: 10.11.07, 4:11PM    Temat postu:

Dziękuję za ciepłe słowa,droga Leslie! :D Są dla mnie prawdziwą motywacją do tworzenia! Kolejny odcinek już niedługo! ;)

EDIT: Ponieważ dopadła mnie prawdziwa pasja tworzenia i nadmiar Weny, oprócz kolejnego odcinka,który wstawię jutro,napisałam pierwszy odcinek kolejnego opowiadania. Sądząc po komentarzu od mojej wiernej czytelniczki, niezrównanej [b]Marigold[/b],nie wyszło mi tak źle,jak na początku myślałam ;)
Powrót do góry
Szymon



Dołączył: 03 Sie 2006
Posty: 1196
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 10.11.07, 4:14PM    Temat postu:

Nie możemy się doczekać kiedy to wszystko zamieścisz ! :) To już prawie uzależnienie ;P.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość






PostWysłany: 12.11.07, 5:19PM    Temat postu:

[b]Odsłona Siódma: Podróż.[/b]

Dedykuję wszystkim moim wiernym komentującym, a w szczególności [b]Marigold i Angeli[/b] ;)

_______________________________

[i]Pierwsza wigilia poza domem. Dawniej, Emma nie byłaby nawet w stanie tego sobie wyobrazić - zawsze w tym ważnym dniu miała przy sobie ukochanego brata, który przebywał teraz Bóg wie w jakim strasznym miejscu... Mimo wszystko, dziewczyna nie czuła się samotna. Już nie, odkąd bezimienny żołnierz się przebudził. Co prawda, nie był to zbyt
rozmowny towarzysz - większość czasu spędzał bowiem wpatrując się w sufit, bądź zwracając się do niej w całkiem bezsensowny sposób... Una... Czyżby to była jego wcześniejsza wielka miłość? A może to tylko imię ukochanej siostry? Emma miała tyle wątpliwości, tak wiele pytań...
- Wcześnie przyszła zima tego roku... - usłyszała. - Październik w Glen powinien być piękny...
- To właściwa pora... - odparła spokojnie. - Mamy w końcu grudzień...
- Grudzień? - powtórzył mężczyzna. - Przecież dopiero przed tygodniem odbywała się wielka bitwa pod... To niemożliwe... Niemożliwe... Jak mogłem tak szybko zostać odesłany z frontu? I dlaczego jest tu tak pusto?
Emma była zadziwiona. Nie spodziewała się usłyszeć tylu pytań naraz. Nie od niego.
- Chyba nadeszła właściwa pora, żebyś poznał prawdę...[/i]

Wiedziała, że było mu ciężko. Sama zapewne w takiej chwili siadłaby i płakała. Stara Emma by tak zrobiła. Ale ta nowa miała w sobie chęć działania. Od chwili 'cudownego przemówienia' jej rannego minęły już trzy tygodnie. Czas najwyższy, by coś postanowić.
- Myślałaś kiedyś nad powrotem do domu? - zagadnął ją mężczyzna.
- Domu... - roześmiała się smutno Emma. - Mojego domu już nie ma... Został zmieciony z powierzchni ziemi dawno temu... Jestem obywatelką świata, a dom mogę mieć wszędzie...
- Mama mówiła mi kiedyś, że prawdziwy dom jest tam, gdzie człowiek ma swoje serce... - odparł w zadumie. - Nie ważne, czy w pałacu, czy ubogiej chacie... Ważne, że jest tam ten, kogo się obdarza miłością... Czy z powodu braku tego kogoś czujesz się bezdomna? - spojrzał dziewczynie prosto w oczy.
Skinęła głową.
- Miałam kiedyś... - urwała, po czym wbiła wzrok w podłogę. - Nieważne... To, co czyniło pewne senne miasteczko moim domem, odeszło...
- Ukochany?
- Brat.- padła lakoniczna odpowiedź.

[i]- A więc to nie Złoty Brzeg...
- Przykro mi...
- Więc gdzie jesteśmy, Uno?
- Mam na imię Emma... Wiem, że to dla ciebie trudne do zrozumienia, ale...
- Mógłbym przysiąc, że to ona... - odpowiedział zgaszonym głosem. - Jesteś do niej tak podobna... Te oczy... Uśmiech... Jeśli to żarty, to bardzo cię proszę o ich zakończenie... - posłał jej zbolałe spojrzenie.
- Kiedyś z pewnością uznasz nasze spotkanie za nierzeczywisty sen. A wojna odejdzie w zapomnienie... - odparła w zadumie dziewczyna. - Czy teraz powiesz mi, jak się nazywasz? - uśmiechnęła się delikatnie. - Znamy się tak długo, a ja jeszcze nie poznałam twego imienia...
- Walter... - żołnierz odwzajemnił uśmiech. - Walter Blythe...[/i]

- Powrót do Kanady jest realny... - miejscowy doktor z powagą spoglądał w twarze młodych ludzi. - Jednak,młodzieńcze, sam nie dasz sobie rady... We Francji nie za dobrze się dzieje... Kolej praktycznie nie działa i ciągle jest kontrolowana... Szczególną uwagę zwraca się tam na żołnierzy... Dezerterów zamyka się w więzieniach, i uwierzcie mi na słowo, rzadko który selekcjoner zastanawia się głębiej na temat przyczyny odejścia takiego nieboraka z frontu... - zawiesił znacząco głos. - Jedyną waszą nadzieją, bo jak mniemam, panna Stanford nie zostawi cię w potrzebie, jest zmiana tożsamości.
- Co pan przez to rozumie? - zapytała chłodno Emma. - Mamy wyrobić sobie nowe papiery? Czy pan oszalał?! Gdzie my teraz znajdziemy...
- Emmo, czy gotowa jesteś zmienić stan cywilny? - przerwał jej mężczyzna. - Oczywiście, nie na zawsze, ma się rozumieć... - dodał pospiesznie. - Tylko na potrzeby Szczytnego Celu...
- Ślub z obywatelką francuską by mu pomógł? - szepnęła.
- Czy to konieczne? - wtrącił milczący dotąd Walter. - Nie chcę zawiązywać drogi pannie Stanford... Tyle już dla mnie zrobiła...
- Ja się zgadzam na taki układ! - wyparowała siedząca w kącie pokoju dziewczynka. - Emma i Walter mogą udawać moich rodziców! - uzupełniła radośnie.
- Nikt nie nabierze podejrzeń, jak zobaczy młode małżeństwo z dzieckiem... A teraz wybaczcie, moi drodzy... - lekarz podniósł się z siedzenia. - Muszę zajrzeć do moich sierot wojennych i opatrzyć paru nieszczęśników...

***

[i]Zawsze marzyła o białej, długiej sukni i bukiecie kwiatów. Aura także miała być sprzyjająca - miało świecić słońce. W tym idealnym obrazie nie było miejsca na zamęt wojenny i trzaskający mróz, który zamienia obłoczki pary w lód. Tabun bliższej i dalszej rodziny miał bawić się w salonie Stanfordów, miały być śmiechy i radość... Do stopni ołtarza prowadziłby ją wtedy Gerry... Ksiądz Francois zostałby pewnie aż do kolacji... A wieczorem... Tak, wieczorem udaliby się na spacer w świetle księżyca... Emma i jej Wyśniony... Emma i...[/i]

- Musisz podpisać w tym miejscu, Emmo... - doktor wskazał palcem na wąską linię, na której w kilka sekund później pojawił się rząd równych liter.
- W świetle prawa jesteście już mężem i żoną... - powiedział urzędnik. - Gratuluję państwu...

***

- Nie musiałaś tego robić, Emmo... - zaczął Walter. - Znaleźlibyśmy inny sposób! Poświęciłaś się dla nieznajomego żołnierza, uprzednio ratując go od niechybnej śmierci, do tego kilka miesięcy później pomagasz mu wrócić do domu... Dlaczego? Po co to wszystko? Przecież tyle już przeszłaś przeze mnie! Mogłaś...
Nie odpowiedziała od razu. Zresztą, i tak nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów. Dziwne jest serce ludzkie... Kiedy myśli, że już nigdy się nie obudzi, nagle... Nagle podrywa się niczym zmęczony ptak do lotu i frunie poprzez gęstą mgłę, nie zważając na możliwą katastrofę, za każdym pokonanym calem zwiększając częstotliwość machania skrzydłami. Podobno pierwsza miłość jest bajką i prędko odchodzi... Święta prawda. Gorzej, jeśli ta pierwsza jest zarazem ostatnią...
- Ponieważ wiem, że gdzieś, w odległym kraju, tęskni za tobą czyjeś czułe serce... Czyjeś oczy wypatrują twoich w twarzach setek powracających z frontu żołnierzy... To nadzieja tamtych nieznanych mi ludzi i ich wiara w twój szczęśliwy powrót tak mnie motywuje, Walterze...
Mężczyzna zwiesił głowę. Na jego przystojnej, choć wciąż jeszcze pokiereszowanej twarzy malował się smutek. Dziwne uczucie, jak na kogoś, kto wraca do swoich... W szarych oczach Waltera czaił się dziwny, nienazwany żal.
- Oni na ciebie czekają... - dodała odważniej. - A ty nie możesz zawieść ich wiary... I żadna cena nie jest za wysoka. Żadna...

***

Emma nerwowo ściskała w ręku torbę. Jak zahipnotyzowana wpatrywała się w peron, którym nadjechać miał pociąg. Minęła trzydziesta minuta spóźnienia, kiedy oczom czekającym ukazała się lśniąca maszyna, tłocząca z kominów kłęby białej pary. Pani Stanford nie wyglądała już jak uboga mieszczka, lecz jak tutejsza pani z dobrego domu. Pomoc doktora i jego żony okazała się dla nich nieoceniona. To głównie dzięki doktorowej miały z Lily takie piękne suknie. Zaś Walter prezentował się wspaniale w surducie doktora. Starszy człowiek miał rację, wyglądali we troje jak szczęśliwa rodzina. Emma czuła dziwną dumę, kiedy oczy pasażerów zwracały się w ich kierunku.
- Mamusiu, mogę się przesiąść bliżej okna? - powiedziała głośno Lily. - Tata mi wszystko zasłania...
Dzieci zawsze zachowują się naturalnie. Nigdy nie grają - szczerość jest dla nich całkowicie na miejscu. Czasem jednak, w ich oczach można znaleźć jakieś tęskne wspomnienie, jakieś niewypowiedziane marzenie... Lily chciała mieć rodzinę i tylko przypadek, a może zrządzenie losu sprawiło, że to marzenie się ziściło. Za jednym zamachem zyskała mamę i tatę. Co jednak będzie, jak po osiągnięciu przez Emmę i Waltera celu, Lily straci wszystko? A co zrobi wtedy ona? Pół - mężatka i przyszywana matka? Co wtedy zrobią? Jak zakończy się to wszystko? Czy u kresu podróży będzie czekało na nich szczęście, czy też cierpienie?
Emma gubiła się coraz bardziej. Miała tyle marzeń, tyle celów... Jednak uświadomiła sobie z bólem, że marzenia i pragnienia dorosłych nigdy się nie spełniają... Zawsze bowiem pozostają jedynie kilkoma zapisanymi w księdze serca nigdy nie wypowiedzianymi słowami.
Liśćmi niesionymi przez podmuch wiatru...
Kroplą łzy spływającą ukradkiem z oka...
Nikt na nie nie czeka.
Nikt...
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 12.11.07, 6:44PM    Temat postu:

Po prostu nie wiem co napisać :) Pięknie piszesz, tylko pozazdrościć takich umiejętności!
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 12.11.07, 8:11PM    Temat postu:

Jejku Rillo to jest niesamowite naprawdę. Przeczytałam jednym tchem, a teraz będę się delektować jeszcze raz. Pięknie piszesz. Pozazdrościć talentu.
Powrót do góry
Szymon



Dołączył: 03 Sie 2006
Posty: 1196
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 12.11.07, 8:14PM    Temat postu:

Rillo... to jest naprawdę cudowne! Jestem pełen pełen podziwu! ;] normalne cudeńko!! ;) Szacunek :P Piękne... :)
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość






PostWysłany: 13.11.07, 2:40PM    Temat postu:

Ach, Rillo, cudowne opowiadanie! Nie ma słów, by opisać cały jego czar!!! Czekam na kolejne odsłony! Piszesz wspaniale, jak nieraz Ci to mówiłam, i jestem pewna, że kiedyś wydasz prześwietną książkę, a ja będę pierwszą, która ją przeczyta! :)
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 13.11.07, 5:20PM    Temat postu:

A dla mnie ta odsłona jest zbyt krótka :P. Choć z drugiej strony puenta jest naprawdę dobra, przeszywająca, odsłaniająca czytelnikom prawdę - zaskakująco dojrzałą.
Bardzo podobały mi się też fragmenty o miłości, która jest jednocześnie pierwszą i ostatnią. Ach, a motywacja Emmy jest wspaniała! [quote] Ponieważ wiem, że gdzieś, w odległym kraju, tęskni za tobą czyjeś czułe serce... Czyjeś oczy wypatrują twoich w twarzach setek powracających z frontu żołnierzy... To nadzieja tamtych nieznanych mi ludzi i ich wiara w twój szczęśliwy powrót tak mnie motywuje, Walterze... [/quote]
To Ci się bardzo dobrze udało wyrazić, Rillo.
Mam tyle pytań co do dalszego ciągu, że aż nie wiem, od którego zacząć, a zresztą przypuszczam, że wiele się wyjaśni z kolejną częścią (och... znów trzeba czekać...).
To może zamiast Rillę, zapytam [b]resztę forumowiczów[/b]: jak myślicie, dlaczego Walter nie wraca na front, nie walczy dalej? Przyciągnęło to moją uwagę od początku. po takich bojach z samym sobą opisanych w [i]Rilli ze ZB[/i] - nie walczyłby dalej? Zastanawia mnie to.
Co myślicie?

Rillo, jeszcze raz gratulacje! Też życzę wydania. Znasz angielski? A może wrzucisz opowiadanie na fanfiction.net? Tam brakuje dobrych ff o Ani!
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 16.11.07, 6:39PM    Temat postu:

Angielski znam, owszem, jednak nie wiem, czy uda mi się oddać ten klimat w tłumaczeniu ;) Bardzo dziękuję za ocenę, Shee ;)
A co kolejnego odcinka, to ciągle jest w fazie 'wymyślania' i spisywania pojedynczych fragmentów. Żywię jednak nadzieję, że uda mi się ukończyć kolejną odsłonę jeszcze w tym tygodniu ;)

EDIT: Cóż, bez zbytniego komentarza, wrzucam kolejną Odsłonę ;)

_________________________
[b]Odsłona Ósma: Uczucia i tajemnice[/b]


- Czuję się jak zdrajca, Emmo... - szepnął Walter, wpatrując się w przystrojoną przez mróz białymi kwiatami szybę pociągu. Właśnie, krwawym rumieńcem zachodziło słońce.
- Nie czyń sobie wyrzutów... - odpowiedziała dziewczyna. - Cudem uniknąłeś najgorszego i... - urwała raptownie.
- Ale teraz jestem już prawie w pełni sił... - uzupełnił. - Jestem pewien, że przydałbym się jeszcze na froncie...
- I po co to wszystko? Żeby przyjąć kolejną wymierzoną w ciebie kulę z godnością? - wyrzuciła z goryczą Emma. - Poza tym, twoi dowódcy i tak są święcie przekonani, że... Nie możesz tak po prostu zjawić się w garnizonie i oznajmić, że polowi lekarze postawili złą diagnozę! Uwierz mi, teraz już nikt nie pamięta, że ktoś o nazwisku Blythe służył w armii!
Walter roześmiał się ponuro. Argumenty Emmy znacznie upraszczały sprawę jego, jak nazywał to w duchu 'dezercji'.
Przez kilka błogosławionych dni nie myślał o froncie i toczących się tam walkach. Teraz jednak, bolesne wspomnienia powróciły ze zdwojoną siłą. Miał przeczucie, jakby za parę sekund miał się powtórzyć czarny scenariusz sprzed kilku miesięcy. Żywa wyobraźnia Waltera pracowała na przyspieszonych obrotach.
Nagle, drzwi przedziału otwarły się, a do środka wpadł zimny podmuch powietrza. Przed oczyma Blythe'a wyrosła potężna sylwetka maszerującego Kobziarza, który dzierżył w swych silnych ramionach kobzę, za nim zaś płynęła smuga jasnego światła.
Młody Blythe przywarł mocno do ściany przedziału. Serce biło mu szybko.Walter modlił się w duchu, by mityczna postać go nie zauważyła. Kiedy błędny wzrok Waltera prześlizgiwał się po ścianach w niemym poszukiwaniu ratunku, ich spojrzenia się spotkały. Kobziarz zmarszczył swoje krzaczaste brwi i pogardliwie wydął wargi. Walter prawie czuł na twarzy jego oddech, kiedy zagrzmiał basem:
[i]- Pełno ich wszędzie... Boicie się stawić czoła własnym lękom! Tchórze![/i] - w uszach młodzieńca echem odbiły się dziwne słowa. - [i]Gdzie jest teraz wojna? Gdzie? W sercach waszych i umysłach, czy też na ogołoconych w wojennej zawierusze polach? I wy chcecie, by zapanowało królestwo sprawiedliwości i pokoju! Ziemia jest nasączona krwią niczym gąbka i za kilka lat upomni się o swoje! Tchórze! Uciekinierzy![/i]
Emma, która od pięciu minut przyglądała się mężowi z niepokojem, w końcu nie wytrzymała i krzyknęła rozdzierająco:
- Na Boga, Walterze! Źle się poczułeś?! - przyłożyła dłoń do rozpalonego czoła mężczyzny. - Czy to...? Powiedz coś, proszę!
Pani Stanford uporczywie wpatrywała się w Waltera, dopóki z jego oczu nie zniknął ten straszny wyraz przerażenia. Cóż może go teraz dręczyć?
- Walterze? - ponowiła cicho pytanie.
Chłopak jakby dopiero wtedy usłyszał głos Emmy. Odetchnął głębiej i przywdział na usta przepraszający uśmiech.
- To nic... - szepnął. - Głupstwo zupełne...
- Jesteś pewien?
- To tylko ta rana w piersi się odezwała... - uzupełnił.
- Może powinnam zmienić ci opatrunek? Doktor polecił mi to robić co dwa dni, jeśli będzie to konieczne... - Emma odrobinę się uspokoiła.
Walter skinął tylko głową na znak przyzwolenia.
- Przez chwilę naprawdę się o ciebie bałam... Nie możesz się póki co tak forsować... Zobaczysz, z czasem będzie lepiej... Jak dotrzemy szczęśliwie do Kanady, to...
Młody Blythe jednak nie słuchał Emmy. Do jego świadomości docierało co piąte słowo. Wizja Kobziarza była ciągle żywa w jego pamięci. Tak, jak tamtego dnia...

[i]Dochodziła północ. Trupio blady księżyc wyzierał zza ciemnych chmur. Odgłosy walki ucichły kilka godzin temu i panowała upiorna, pełna napięcia cisza. Stłoczeni w okopach młodzi chłopcy pozasypiali w najdziwniejszych pozycjach. Zmęczenie i brak pożywienia wyniszczały zjednoczoną armię szybciej niż kule przeciwników. Walter jednak nie mógł zasnąć. Przerażała go ta cisza dookoła. We mdłym świetle kaganka, wszystkie przypadkowe przedmioty, na które padł płomień świecy, urastały w oczach chłopaka do wysokości potężnych drzew.
Jeden ze śpiących żołnierzy poruszył się niespokojnie we śnie, mamrocząc coś bez związku. Biedny Ben... Ta okropna gorączka niedługo go zabije...
Błysk światła. Z nieba zaczęły spadać drobne niczym piasek błyszczące okruszki. W chwilę potem, nad polami poniosła się pieśń. Walter nerwowo przetarł oczy, jednak dziwne złudzenie nie znikało. Między czarnymi lufami armat przechadzał się wysoki mężczyzna. To jego tubalny głos roznosił po froncie pieśń.
'Idźcie wszystkich stanów w bój ten krwawy, bój...
W szczęście, bądź nieszczęście, w radość, albo znój...'
- Srokaty Kobziarz... - wyszeptał nabożnie Walter.
Ten sam, którego widział za dziecięcych lat w Dolinie Tęczy... Postać ze zniszczonych kart baśni...
' Idźcie wszystkich stanów... W radość, albo znój...'
Nie był pewien, w jaki sposób w jego ręku znalazł się kawałek papieru i ołówek. Ważne, że słowa same zaczęły płynąć nieposkromionym nurtem. Zupełnie, jakby ktoś stał nad nim i dyktował mu całą treść.
W pewnym momencie, ogarek świecy zagasł, a Walter ocknął się z dziwnego transu.
- ' A gwiazdy nad jego głową...' - powtórzył cicho, zanim zmrużył oczy.[/i]

***

- Małżeństwo? - umundurowany kontroler spoglądał podejrzliwie to na Emmę, to na Waltera. - Dziewięć lat... - wymruczał, przeglądając dokument. - Przed tygodniem mieli państwo rocznicę... Jest i dziecko...
Pani Stanford skinęła głową. Bała się, że głos w najważniejszym momencie odmówi jej posłuszeństwa.
- Jak mniemam, walczył pan na froncie... - padło kolejne pytanie. - Co było przyczyną zwolnienia?
- Mąż był ciężko ranny... - wtrąciła Emma. - Nie mógł już...
- Ręce jednak ma całe... - odparł bezlitośnie kontroler. - Czyli jest zdolny do noszenia broni... Ma pan orzeczenie lekarza polowego?
- Zostaw państwa, Will... - podszedł do nich podobnie ubrany człowiek. - Dokumenty nic podejrzanego nie wykazały, więc śmiało możesz...
- Znam swoje kompetencje. - padła chłodna odpowiedź. - Do widzenia państwu... - mruknął, przesuwając się w dalszą część wagonu.
Emma odetchnęła z ulgą. Pierwszą przeszkodę mieli za sobą.

***

Portowe miasteczko przywitało młodą parę weselem i beztroską. Mieścina sprawiała wrażenie zupełnie wolnej od wojennego chaosu, jaki miał miejsce w poprzednich miejscach.
Miejscowa dzieciarnia rzucała się śnieżkami, bądź z piskiem przed nimi uciekała. Chłopcy ciągnęli dziewczynki za warkocze i wrzucali do najgłębszych zasp. Z łagodnych wzniesień zjeżdżały sanki za sankami, wzbijając przy tym chmurę śnieżnego pyłu.
- Popatrz, śnieg pada! - rozemocjonowana Lily pociągnęła przybraną matkę za rękaw. Tylko w taki sposób mogła ściągnąć na siebie uwagę kobiety. - Jak myślisz, będę mogła pojeździć na sankach?
- Lily... - Emma westchnęła ciężko. - Sama najlepiej wiesz, że...
- 'Nie rozmawiaj z nikim, trzymaj się zawsze blisko mnie, albo Waltera' - wyrecytowała. - Nie było tam chyba punktu 'Nie dawaj znaku życia', chyba, że coś przeoczyłam?
- Statek powinien zawinąć do portu pojutrze... - do Emmy i Lily podszedł Walter.
- Zestarzeję się, zanim poznam smak dzieciństwa... - jęknęła dziewczynka, potrząsając mocno wystającymi spod czerwonej czapeczki brązowymi warkoczami.
Młody Blythe spojrzał na Emmę pytająco.
- Nasza niepokorna podopieczna uparła się na zabawę z miejscowymi dzieciakami... - wyjaśniła pani Stanford. - Sam zobacz, jak te maluchy wyglądają! Całe przemoczone, bez czapek... Jak nic się pochorują!
- Nie można ciągle patrzeć na praktyczną stronę życia, Emmo! - odparł wesoło Walter. Ten lekki ton zupełnie nie licował z tym wiecznie zamyślonym młodzieńcem, do jakiego przywykła. - Niech Lily się zabawi...
- Zabraniając jej babrania się w zimnym śniegu, zapobiegam tylko niechybnej chorobie, która opóźniłaby naszą podróż... - padła urażona odpowiedź. - Poza tym, tak nie robią dobrze wychowane panienki...
- To jak Lily? Idziemy? - Młody Blythe zwrócił się do dziewczynki, która radośnie przytaknęła. - A ty możesz wrócić do hotelu, albo pójść z nami... - posłał Emmie znaczące spojrzenie.
- Walterze! - na policzki dziewczyny wypełzł rumieniec gniewu. - To głupie i dziecinne! Nie zamierzasz chyba ganiać po śniegu razem z tymi...
- Już wiem, kogo mi przypominasz... - przerwał jej bezlitośnie Walter, kierując się wraz z podopieczną ku dzieciarni - Ciotkę Marylę z Zielonego Wzgórza...
[i]'Cóż to za nonsens?'[/i] - przemknęło przez głowie Emmie. - [i]'I kim, u licha jest ciotka Maryla?'[/i]

***

Nie mogła spać. Kolejna z ciągu spokojnych nocy, w czasie których nie potrafiła zmrużyć oka. Emma miała wrażenie, jakby za chwilę cały spokój miasta miał zostać zburzony, a ona sama musiała ponownie walczyć o przetrwanie. Cisza panująca na zewnątrz była przerażająca. Brakowało jej tej gorzkiej muzyki, do jakiej przywykła - brakowało jej odgłosów walących się budynków przemieszanych z krzykami uciekających w popłochu ludzi. Ilekroć pozwalała sobie na krótką drzemkę, od razu przed jej oczyma przewijały się na nowo owe straszne sceny.
Ten nowy, obcy świat, w którym przyszło Emmie żyć, nie należał już do niej. W nowym świecie nie było miejsca na sielskie popołudnia, spacery w świetle księżyca oraz wspólne czytanie poezji przy kominku, całkowicie zdominował go strach i niepewność kolejnego dnia.
A miłość? Czymże była teraz dla niej miłość? Jeszcze przed rokiem wyobrażała sobie pod jej postacią najlepszego przyjaciela Gerry'ego, Jeana. Jean był uroczy, miły, zabawny, na dodatek przystojny, bo jej przyszły mąż musiał być przystojny, oraz traktował Emmę jak damę... Zanim jednak na dobre rozpoczął konkury, zginął podczas jednego z przedwojennych manifestów. Zabłąkana kula, jak twierdzili świadkowie zajścia.
Potem postanowiła odłożyć miłość na czas bliżej nieokreślony. Tego dnia, którego to sobie obiecała, przypadkowo zatrzymała się przy rozkładających się ciałach żołnierzy, gdzie po raz pierwszy ujrzała Waltera. Pielęgnowała go jak każdego rannego, zaś z biegiem czasu, zaczęła się nań coraz bardziej przywiązywać. Przez długie tygodnie, kiedy nieznajomy żołnierz leżał nieprzytomny na pryczy, częstokroć z nim rozmawiała. Zwierzała mu się ze swych trosk, obaw i marzeń, mając tą cudowną pewność, że chory i tak jej nie słyszy.
Nie była więc pewna, skąd wzięło się w niej to irracjonalne uczucie smutku, kiedy dowiedziała się, że 'jej' żołnierz zostawił w swej ojczyźnie ukochaną. W sumie, powinna się była tego spodziewać, niemniej jednak, wyznanie Waltera przygnębiło ją na długie godziny. Początkowo, dla spokoju chorego, udawała Unę, zazdroszcząc jej w duchu tak oddanego ukochanego. Z czasem jednak, uzmysłowiła sobie, że nie może tak sobie pogrywać z niczego nieświadomym rannym. Musiała wyznać mu prawdę. Wtedy to stosunek Waltera do Emmy uległ diametralnej zmianie.
Stopień zażyłości i zaufania, jakim obdarzał na początku dziewczynę gdzieś się ulotnił. Pozostała tylko grzeczność i szacunek, marne okruchy przeszłości.
Tak, kochała go tą pierwszą, częstokroć najważniejszą miłością. Była tego pewna. Nie chciała jednak walczyć ze wspomnieniem, gdyż i tak odpadłaby w przedbiegach. Pozostawało jej tylko wierzyć, że, jak to określiła 'głupie serce' kiedyś przestanie bić dla Waltera, by obudzić się dla kogoś osiągalnego.
To z powodu tej miłości do Waltera, zdecydowała się mu towarzyszyć w tej niebezpiecznej podróży do Kanady. Wiedziała bowiem, że w Glen St Mary czeka na niego 'ta dziewczyna'. I że tylko z nią tak naprawdę Walter może znaleźć szczęście. To z jego powodu podejmowała codziennie kolejne wyzwania. Czy gdyby została w tamtym miasteczku i pozwoliła mu pójść jego własną drogą, gdyby pomogła mu wrócić na front, bolałoby ją mniej?
- Jest moim mężem, a nawet nie wie, jak bardzo jest mi bliski... - szepnęła do siebie, wpatrując się w wychodzące na ogród okno. - Jesteśmy małżeństwem, które nie obdarzy się nigdy żadnymi dowodami miłości... Jakież to śmieszne! I smutne... - samotna łza spłynęła po policzku Emmy.
Usłyszała, jak pokojowe drzwi uchyliły się z cichym skrzypnięciem.
- Nie śpisz. - powiedział znajomy głos. Bardziej jednak zabrzmiało to jak stwierdzenie, niż pytanie.
- Nie mogę... - szepnęła, nie odwracając się nawet w kierunku mężczyzny.
- Lily naprawdę świetnie się dzisiaj bawiła... - dodał po chwili milczenia. - Żałuj, że cię z nami nie było...
- Wolałam powłóczyć się trochę w samotności... - odparła Emma. - Przemyśleć parę spraw... Napisałam nawet wiersz... - uśmiechnęła się blado. - Nic specjalnego, brak mi bowiem talentu literackiego. Ale trochę pomogło...
- Wiersz... - powtórzył machinalnie Walter. - Przed wojną także pisałem... Zachody słońca nad Doliną Tęczy, przyjaciele, rodzeństwo... To wszystko bardzo mnie motywowało... Teraz jednak nie potrafiłbym niczego stworzyć... Wszystkie te okropności, które widziałem, całkowicie przysłoniły mi piękno tego świata...
- Podobno prawdziwe dzieła powstają wtedy, kiedy ich twórca jest nieszczęśliwy... - wtrąciła Emma, w duchu myśląc sobie, że jej skromny utwór ma, jeśli oceniać wedle tej reguły, spore szanse na stanie się jednym z najlepszych w historii literatury.
- Wierzę jednak, że po tym wszystkim osiągniesz szczęście, którego pragniesz... - odparł.
Nie odpowiedziała. Bała się, że dłużej nie będzie mogła ukrywać swoich prawdziwych uczuć, że ta wspaniała gra aktorska zburzy w posadach ich porozumienie, a może nawet przyjaźń, jaka nawiązała się między nimi ostatnimi czasy.
- A ja wierzę, że wrócisz do swoich, Walterze... - spojrzała mu w oczy.
Walter uścisnął rękę Emmy.
- Wszystko się ułoży... - szepnął.
Pani Stanford była pewna, że to prawda. Nie miało znaczenia, czy odegra jeszcze jakąś rolę w życiu młodego Blythe'a, czy stanie się zwykłym widzem na widowni jego życia. Pewnie będzie jeszcze cierpiała, ale kiedyś ból zelżeje...W końcu z nią, czy też bez niej - wszystko się ułoży...
- Spójrz, słońce wstaje... - rzuciła. - Kolejny dzień przed nami...
- Przeraża cię to?
- Odrobinę... - przyznała. - Mimo wszystko, mam wrażenie, że warto czekać... Coś mi mówi, że niebo zaczyna się rozpogadzać...
Walter z uśmiechem błąkającym się gdzieś na wargach, objął Emmę ramieniem, wierząc głęboko, że niedługo wszystko powróci do dawnego trybu i że znajdą z Emmą swe miejsce w nowym świecie.
Niedługo...
Jeszcze tylko miesiąc...
***
[b]"Nieszczęśliwy, kto próżno o wzajemność woła,
Nieszczęśliwszy jest, kogo próżne serce nudzi,
Lecz ten u mnie ze wszystkich nieszczęśliwszy ludzi,
Kto nie kocha, że kochał, zapomnieć nie zdoła.

Widząc jaskrawe oczy i bezwstydne czoła,
Pamiątkami zatruwa rozkosz, co go łudzi;
A jeśli wdzięk i cnota czucie w nim obudzi,
Nie śmie z przekwitłym sercem iść do stóp anioła.

Albo drugimi gardzi, albo siebie wini,
Minie ziemiankę, z drogi ustąpi bogini,
A na obiedwie patrząc żegna się z nadzieją.

I serce ma podobne do dawnej świątyni,
Spustoszałej niepogód i czasów koleją,
Gdzie bóstwo nie chce mieszkać, a ludzie nie śmieją.*[/b]
______________________
* Adam Mickiewicz 'Rezygnacja'
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 17.11.07, 10:31AM    Temat postu:

Rillo, to było cudowne! Tak bardzo podoba mi się, jak piszesz! Tak lekko, prawdziwie... Świetny pomysł z powrotem Kobziarza!
Istne cudo! :)
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum forum usunięte Strona Główna -> Kącik Literacki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 6, 7, 8 ... 18, 19, 20  Następny
Strona 7 z 20

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Programosy.
Regulamin