Forum forum usunięte Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Zakurzony Skoroszyt Rillki ;)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 15, 16, 17, 18, 19, 20  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum forum usunięte Strona Główna -> Kącik Literacki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: 02.07.08, 8:04AM    Temat postu:

Droga Rillo, twoje opowiadania są po prostu świetne, zwłaszcza "Myśli o wojnie" i "Długa droga do domu". Ale te, co piszesz teraz też jest świetne i z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy.
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 12.07.08, 10:57AM    Temat postu:

Ja też tak uważam droga Rillo! Naprawdę masz wielki dar, którego nie można zmarnować! Pisz dalej, czekamy na następne opowiadanie!
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 12.07.08, 9:53PM    Temat postu:

Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy. Mam nadzieję, że niedługo się pojawi ;-)
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 13.07.08, 7:07AM    Temat postu:

Owszem pojawi się... kiedyś ;) A póki co, po dłuugiej walce ze sobą, wrzucam takie małe "coś" - a mianowicie pierwszy rozdzialik jednego z moich opowiadań ;)


[b]Fandom - Tajemniczy Ogród[/b]


Nad Yorkshire zachodziło słońce, ostatkiem sił opromieniając rozległe połacie łąk porośniętych wrzosami.
Anna Murray, wysoka trzydziestolatka przytrzymywała dłońmi co rusz spadający z lśniących, brązowych włosów kapelusz.
Doprawdy, pogoda w Anglii zmieniała się jak w kalejdoskopie.
Nad wszystkim górowała okazała rezydencja zbudowana z szarego, jakby przesiąkniętego mgłą kamienia. Ostra iglica zamkowej wieżyczki zdawała się rozpruwać na kawałki przepływające ponad dachem chmury.
Ptaki powoli cichły, nawet wiatr zwolnił swą szaleńczą pogoń za opadającymi z drzew liśćmi, jakby związany z Naturą odwiecznym przymierzem.
- To posiadłość wielmożnego pana Cravena. - za plecami kobiety rozległ się ciepły głos, stopniowo zniżający się do szeptu.
Zamyślona, drgnęła ma owy niespotykany dźwięk. Była pewna, że o tej porze nie natknie się na nikogo, co najwyżej liczyła na spotkanie z lisem czy też samotną wroną.
- Wygląda na przesiąkniętą smutkiem. - powiedziała po dłużej chwili kontemplacji zapierającego dech w piersiach widoku.
- Bo taka też jest, panienko. Chociaż, po ostatnich wypadkach należy się spodziewać błogosławionej zmiany.
Anna spojrzała na rozmówczynię z ciekawością. Zuzanna Sowerby z dumą właściwą ludziom posiadającym pewne intrygujące informacje, ponownie podjęła temat.
- Dopóki panienka Mary nie dokonała cudu. - uściśliła. - Udało jej się przywrócić do życia zapomniany ogród i uzdrowić biednego panicza Colina. Jednak wielmożny pan Craven mimo tej niezwykłej pomyślności losu w dalszym ciągu nie wyzbył się tego okropnie smutnego spojrzenia. Owszem, teraz więcej czasu spędza między ludźmi, ale... - urwała na chwilę, jakby usilnie się nad czymś zastanawiała. - Ale jest bardzo osamotniony, panienko.
- A pani Craven? - wtrąciła młoda kobieta.
- Umarła przed dziesięcioma laty. Po jej odejściu nasz pan pogrążył się w żałobie, nie dopuszczając do siebie nawet najmniejszej myśli o szczęściu. Odsunął się od jedynego syna, jakby bał się znowu pokochać... Widzi panienka, mam wrażenie, że pani Craven była główną sprężyną jego życia.
- Nic więc dziwnego, że zaniedbał edukację tych biednych dzieci. - westchnęła pani Murray.
W pewnym stopniu rozumiała nieszczęśliwego pana na Misselthwaite Manor. Przed miesiącem sama ciężko przeżyła śmierć męża. To dlatego w głównej mierze wróciła do kraju dzieciństwa, zostawiając za sobą piękny dom w Paryżu.
- Biedne? Nie, panienko - Mary i Colin są bogatsi niż inne dzieciaki. Oni żyją. Na prawdę żyją. - pani Sowerby wbiła wzrok w ponurą rezydencję.

***

Misselthwaite Manor rosło w oczach. Czarny powóz należący do dworu niespiesznie sunął po wijącej się niczym szara wstęga drodze. Ponury jak całe jego otoczenie stangret z zaciętą miną zmuszał konie do galopu, jakby wyjątkowo zależało mu na zaoszczędzeniu czasu w tym dziwnym miejscu, gdzie czas praktycznie nie istnieje.
Pani Murray oparła czoło o chłodną szybę, wpatrując się w odległe miejsce, z którego zaledwie wczoraj obserwowała okolicę. Kiedy jej oczy wystarczająco przyzwyczaiły się do monotonnego widoku, na pokrytym zgniłą zielenią wzgórzu, zdołała wypatrzyć białego ogiera niosącego jakiegoś jeźdźca. Obie postacie szybko jednak zniknęły z pola widzenia. Przez chwilę miała nawet wrażenie, że tylko jej się przywidziały. Zupełnie, jakby były częścią tamtego dziwnego snu sprzed pięciu lat. Tak dziwnego, że niezapomnianego...
Anna przymknęła oczy, kołysząc się w takt podskakującego na wybojach pojazdu.
[i]Była w ogrodzie. W olbrzymim, splątanym gąszczu przeróżnych kwiatów. Wraz z wiatrem docierał do jej uszu odległy śpiew jakiegoś ptaka. Czyżby gila? Nie była tego całkiem pewna, nigdy nie znała się dość dobrze na ornitologii. Było cicho i spokojnie. Błogo.
Wtedy ją ujrzała. Wysoką blondynkę z kwiatem róży we włosach. Nosiła prostą, jasną sukienkę niezdefiniowanego koloru. Jasność bijąca od nieznajomej rozsyłała dookoła wielobarwne promienie, które, jakby odbijając się od niewidzialnej bariery, powracały na jej sukienkę; raz zabarwiały ją na niebiesko, innym zaś razem na żółto, tworząc istną feerię świetlną.
Blask porażał oczy Anny, jednak nie mogła odwrócić zeń wzroku, wpatrując się w zjawisko jak urzeczona.
Nieznajoma coś do niej mówiła, jednak pani Murray nie potrafiła rozróżnić słów. Przyzywała ją, tego była pewna, o ile we śnie można być czegokolwiek pewnym.
Nagle, ogród zaczął się zmieniać. Rośliny kładły się, jakby w pokłonie, przed dziwną siłą, po czym usychały. Przeraźliwe zimno owionęło panią Murray. Strach, powoli, kropla po kropli, wpływał do serca młodej kobiety. Wiedziona dziwnym impulsem zaczęła biec w kierunku zjawy.
Stojąca naprzeciwko postać krzyczała coraz uporczywiej, nie wydając z siebie żadnego głosu.
- Zrobię wszystko co w mojej mocy, ale powiedz mi gdzie mam cię szukać! - rzuciła rozpaczliwie.
Blondynka pokiwała przecząco głową, wskazując długim palcem bliżej nieokreślony punkt.
- Nie daj mu umrzeć, proszę! Znajdź... - głos postaci przedarł się w końcu do świadomości śniącej.
Ogród w ułamku sekundy spowiła ciemność. Ujrzała piękne brązowe oczy, które w chwilę potem wtopiły się w szary kamień tonącej we mgle budowli.[/i]
- Jesteśmy na miejscu. - chrapliwy głos stangreta obudził podróżniczkę z dziwnego odrętwienia. Czyżby zasnęła? Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy i jak to się stało. Ostatnim obrazem, który ciągle tkwił przed jej oczami był jeździec na koniu. Czy to możliwe, by tak szybko dotarli do celu? A jeśli nawet, to dlaczego nie zauważyła, jak wjeżdżali przez bramę?
Odrobinę skołowana, wysiadła z powozu, niemal wpadając na starszą, nobliwą niewiastę o surowym wyrazie twarzy.
- Nazywam się Medlock i jestem tu gospodynią. Witam w Misselthwaite Manor, panno Murray. - zwróciła się doń szorstko, wskazując dłonią na masywne wrota rezydencji.
Tuż obok zażywnej niewiasty dostrzegła stojącą nieśmiało młodą dziewczynę, spoglądającą na przybyłą z nietajoną ciekawością.
- Marto? - gospodyni uniosła jedną brew. - Zabierz rzeczy panny Murray. - poleciła.
Anna miała ogromną ochotę zaprotestować, jednakże ton głosu pani Medlock bynajmniej nie nastrajał do jakiegokolwiek oporu. Posłusznie podążyła więc za nią do rezydencji, na odchodnym obdarzając młodą pokojówkę życzliwym uśmiechem.
- Miała pani dobrą podróż? - zapytała zdawkowo gospodyni.
- Owszem, dziękuję. - odpowiedziała zapytana. - Wasze wrzosowiska szczególnie przypadły mi do gustu.
Ledwo nadążała za swoją przewodniczką, która niczym duch mknęła przez zdobione korytarze. W końcu, zatrzymała się przed dębowymi drzwiami.
- Oto pani pokój. Z okien może pani zobaczyć ukochane wrzosowiska. Pracę zacznie pani od jutrzejszego dnia. - skierowała się do wyjścia.
- Przepraszam bardzo, kiedy poznam dzieci? - ośmieliła się zapytać.
Medlock zmierzyła ją spojrzeniem.
- Wszystko w swoim czasie, panno Murray. - padła enigmatyczna odpowiedź.
Rozpakowanie nie zajęło jej wiele czasu. Zabrała ze sobą skromną jak na zajmowany status społeczny wyprawę. Trzy pary sukni, bielizna, kilka książek, podobizna męża... Z biżuterii przywiozła jedynie zawieszoną na łańcuszku obrączkę i srebrny krzyżyk odziedziczony po matce. Reszta rodowego majątku została we Francji.
Tutaj miała zacząć wszystko od nowa i ta świadomość była dla młodej wdowy pewną ulgą. Gdyby nie list od mieszkającej w Yorkshire ciotki, w dalszym ciągu zapewne błąkałaby się bez celu w swoim rozległym domu i przyjmowała napływające od miesięcy spóźnione kondolencje.
Od zawsze kochała dzieci i niejednokrotnie żałowała, że nie mieli z Robertem własnych. A przecież było tak blisko, jeszcze tylko dwa miesiące i... - całą siłą woli powstrzymała się od myślenia o pewnej tragedii, która miała miejsce rok po ich ślubie.
Próżny żal.
Przysunęła do siebie jedno z masywnych krzeseł, po czym zapatrzyła się w krajobraz za oknem. Chmury wisiały na niebie tak nisko, że prawie dotykały ziemi. Miała wrażenie, że gdyby tylko wyszła na rozległą równinę, mogłaby dosięgnąć ręką jednego z pierzastych obłoków, bądź też unieść się na nim aż do nieboskłonu.
Donośne pukanie zburzyło ciszę.
- Bardzo przepraszam, że panience przeszkadzam, ale wielmożny pan Craven wzywa panią do siebie.
Anna ucieszyła się w duchu. Nie lubiła bezczynności i mnożących się jak grzyby po deszczu wątpliwości, które narastały w jej myślach od rana.
Skinęła głową.
- Dziękuję, Marto. - uśmiechnęła się przyjaźnie.
Dziewczyna dygnęła szybko.

***

W kominku płonął wesoło ogień, rzucając na ściany jasne refleksy. Kiedy pani Murray zjawiła się w gabinecie dziedzica, nie zauważyła go. Siedział na ukrytym w mroku fotelu, pogrążony we własnych, jakże odległych myślach.
- Niech pani podejdzie. - drgnęła na dźwięk męskiego głosu.
Para brązowych, niesamowicie wymownych oczu skupiła się na przybyłej. Jakiś błysk świadomości przeniknął umysł kobiety. Miała wrażenie, że skądś zna to spojrzenie.
- Milordzie. - powiedziała cicho, starając się zapanować nad dziwnym drżeniem głosu. - Nazywam się Murray. Anna Murray.
Pokiwał w powadze głową.
- Poznała już pani dzieci, baronowo?
Zaprzeczyła, boleśnie przejęta faktem użycia przez pana Cravena jej tytułu. Tytuł barona przyniósł Robertowi tylko nieszczęście.
- Jeśli to możliwe, to... - zająknęła się. - Wolałabym pozostać po prostu panią Murray.
Wydawało się, że ją rozumiał. Być może znał całą jej historię, to przecież żaden sekret.
Drzwi otwarły się z impetem, ukazując Annie wysokiego chłopca o radosnym wejrzeniu. Jego rysy twarzy mówiły same za siebie, niezwykle przypominał milorda. Tuż za nim wśliznęła się ubrana z niebieską sukienkę dziewczynka o odrobinie zaciętym wyrazie twarzy.
Dzieci zbliżyły się do opiekuna, który, opierając się na lasce, powstał.
- To jest mój syn, Colin. - pan Craven położył smukłą dłoń na ramieniu chłopca. - A to Mary, jego kuzynka.
- Pani musi być naszą nauczycielką. - panicz wyciągnął rękę na powitanie. - Witam w Misselthwaite Manor.
Anna uśmiechnęła się na samo wspomnienie sztywnego przywitania, jakie zgotowała jej Medlock. Ukłoniła się Colinowi.
- Ma pani uśmiech mojej mamy. - dodał panicz.
Twarz milorda skurczyła się odrobinę, jakby ogarnięta bolesnym wspomnieniem. Nie uszło to uwadze guwernantki, która od początku poczuła litość dla tego samotnego, dziwnego człowieka. Zuzanna Sowerby nie myliła się mówiąc, że pan Craven bardzo kochał zmarłą żonę. Więcej, był jej wierny przez te jedenaście lat. On ją niemalże czcił...
- Panno Murray, czy zechce pani zobaczyć okolicę? - zapytał przyjaźnie Colin.
- Z ogromną przyjemnością. - odpowiedziała z uśmiechem. Tym dzieciom potrzebna była czyjaś wzmożona troska i uwaga. Nie wątpiła, że milord dbał o podopiecznych, jednakże brakowało im kobiecej ręki. Jako nauczycielka postara się to zmienić. A za kilka lat, kiedy przestanie im być potrzebna... Tak, wtedy chyba wróci do Paryża i zmierzy się na nowo z wspomnieniami. Teraz jednak, miała jeszcze dużo czasu.
Lepiej nie wiedzieć, co przyniesie przyszłość.
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 13.07.08, 8:14AM    Temat postu:

No jest po prostu... no nie wiem, jak mam to wyrazić w słowach. I jeszcze do tego związane z Tajemniczym Ogrodem ( Kocham tą książkę!).
A czy bedzie dalszy ciąg pamiętnika Ani?
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 13.07.08, 2:25PM    Temat postu:

Oczywiście, że będzie! Nigdy nie porzucam raz zaczętych opowiadań, więc cierpliwości :) Potrzeba mi tylko odpowiednich warunków i czasu, którego, niestety, ostatnio ciągle brakuje w związku z rekrutacją na studia ;)

Cieszę się, że ten rozdział się podobał ;)
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 13.07.08, 2:59PM    Temat postu:

Był po prostu świetny:P
I cieszę się, że pojawi sie dalszy ciag pamietnika Ani.


Ostatnio zmieniony przez Gość dnia 13.07.08, 3:01PM, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 14.07.08, 2:46PM    Temat postu:

Cudowne Rillo :) Czekam na dalszą część z niecierpliwością!
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 14.07.08, 3:12PM    Temat postu:

Jako, że z natury nie jestem zbytniocierpliwa, mam nadzieję, że nie będe zmuszona zcekać długo na dalszy ciąg, bo zwariuje :D
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 18.07.08, 12:38PM    Temat postu:

Rillo, jak już Ci mówiłam, Twoja kontynuacja [i]Tajemniczego Ogrodu[/i] jest przecudowna! Jestem nią zauroczona! :D Ciekawi mnie w takim samym stopniu, jak pamiętniki Ani i Gilberta, oraz [i]mojego[/i] Mateuszka. :mrgreen:
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum forum usunięte Strona Główna -> Kącik Literacki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 15, 16, 17, 18, 19, 20  Następny
Strona 16 z 20

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Programosy.
Regulamin