Forum forum usunięte Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Zakurzony Skoroszyt Rillki ;)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 16, 17, 18, 19, 20  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum forum usunięte Strona Główna -> Kącik Literacki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: 19.07.08, 11:25AM    Temat postu:

[b]Po ostatnich dwóch odcinkach pamiętników Ani i Gilberta, najwyższy czas dać im trochę odpocząć. Ogłaszam zatem przerwę w przedstawieniu! (GONG!)[/b]

[color=blue]Ze specjalną dedykacją dla Marigold, matki chrzestnej Mateuszka. Dziękuję za Twoje niegasnące wsparcie ;)[/color]

[b]ANTRAKT: Mateuszek[/b]


Mateusz Gardner, przez wszystkich nazywany Mateuszkiem był zdecydowanie dzieckiem swoich rodziców.
Po matce odziedziczył wybujałą wyobraźnię i marzycielskie spojrzenie, po ojcu zaś urodę i ciemną, wiecznie zwichrowaną czuprynę. ( w dobrym oświetleniu można było w niej dostrzec kilka rudych nitek, jednak na samą wzmiankę o ich istnieniu, stateczna Ania Shirley w okazałości prezentowała swój wybuchowy temperament. Dlatego sama autorka nie zamierza być złośliwa, spuszczając na ową kwestię sporną zasłonę milczenia)
Co do charakteru młodego Gardnera, to trudno było go jednoznacznie określić. Z jednej strony nieśmiały ( zapewne po swoim imienniku, Mateuszu Cuthbercie), zaś z drugiej potrafił być duszą towarzystwa.
Nikt nie potrafił sobie nawet wyobrazić, jak Roy kochał swojego jedynaka. Zabierał malca na każdy służbowy wyjazd i psuł go przy tym niesamowicie. Nie było na świecie rzeczy jakiej by dla syna nie zrobił.
Ania wielokrotnie usiłowała protestować przeciwko rozpieszczaniu dziecka, jednak po każdej długiej debacie na ten temat, jaką czuła się w obowiązku przeprowadzać z mężem po spełnieniu kolejnej zachcianki Mateuszka, dochodziła do wniosku, że niepotrzebnie tak się denerwowała. Jej synek, wbrew wszystkim sprzyjającym po temu czynnikom, nie był samolubny i nieznośny.
Obdarzony niezwykłym urokiem osobistym swojego ojca sprawiał, że zarówno babcia chłopca jak i jej synowa zawsze kapitulowały.

*

Mateuszek od pierwszej chwili pokochał Avonlea. Spokojna, cicha wieś zrobiła na nim lepsze wrażenie niż zatłoczony i posępny w swej dostojności Kingsport.
Zaś z takim towarzyszem zabaw jak Fred Wright był zdecydowany nawet przenosić góry.
Obaj chłopcy od samego początku przypadli sobie do gustu mimo całkowicie odmiennych usposobień. Połączyła ich owa nieuchwytna nić wzajemnego porozumienia. Ta sama, która doprowadziła dwie małe dziewczynki do złożenia sobie przysięgi wiecznej przyjaźni.
Dlatego też Diana Wright i Ania Gardner mogły śmiało twierdzić, że braterstwo dusz pomiędzy małym Wrightem a Mateuszkiem przetrwa wieki.
Jak już wspominałam, Alfred Młodszy był całkowitym zaprzeczeniem potomka Gardnerów. Żywiołowością dorównywał samej dawnej pannie Shirley, jednak nieobce mu były i chwile głębszej refleksji, kiedy to, obserwując parobków zastanawiał się, dlaczego ten świat jest taki a nie inny. Charakterystyczne dla wszystkich Wrightów zmarszczenie brwi wyrażało niezachwianą pewność, że Alfred Młodszy lepiej by to wszystko urządził.
Wzrost i posturę odziedziczył po ojcu, tak więc Mateuszek przewyższał go o głowę. Fred jednak nadrabiał z nawiązką innymi aspektami swojej natury, więc ta subtelna różnica wzrostu schodziła na dalszy plan.
W dodatku, mały Wright urastał w oczach naszego bohatera do rangi niemal świętego, który z anielską cierpliwością znosi towarzystwo chodzącej za nim krok w krok siostry. Siostry, która w dodatku postawiła sobie za punkt honoru jak najbardziej uprzykrzyć Fredowi życie. W takich chwilach, Mateuszek dziękował Bogu, że jest jedynakiem.
- Mała upatrzyła sobie ciebie na męża. - Fred pociągnął zadartym noskiem, wskazując ruchem głowy na wpatrzoną w młodego Gardnera dziewczynkę. - Teraz, bracie, to się już od niej na wieki nie uwolnimy. - westchnął mimowolnie. - Nawet nie rozmawia już z tym swoim Duchem Kwiatów, co stanowiło żelazny punkt każdego dnia. Chociaż, muszę przyznać, że matka wreszcie przestała się o nią martwić, a i ja już nie muszę się za Anię Kordelię wstydzić.
- Wstydzić? Dlaczego? - zapytał Mateuszek. On sam głęboko wierzył, że to elfy swoimi pocałunkami dają świetlikom światło.
- Bo to nie jest normalne. - odpowiedział poważnie zapytany. - Ale czasami bywa ciekawe. - dodał spoglądając uważnie na przyjaciela, który nagle bardzo się zasępił. - Jesteście do siebie podobni. Dlatego potrzebujesz takiego realisty jak ja. Wiesz, tak dla równowagi, żeby cię te twoje marzenia nie odcięły od rzeczywistości. Wtedy to dopiero pani Linde miałaby używanie! I bez tego jest dziwnie przewrażliwiona, kiedy przypadkiem mnie spotyka. A przecież już dawno ukończyłem etap wrzucania jej robaków za kołnierz podczas nabożeństwa. Ale wtedy była awantura, mówię ci!
Mateuszkowi nigdy nie przyszło do głowy, że można, ot tak, wrzucić coś komuś za kołnierz. A tym bardziej starszej kobiecie. Poczuł niespotykany dotąd podziw dla odwagi Freda.
- To jeszcze nic. - puszył się dalej chłopiec. - Teraz zamierzam dać jej prawdziwy powód do świętego oburzenia. A ty mi w tym pomożesz - powiedział z nieukrywaną dumą, w kilku zdaniach streszczając towarzyszowi plan działania. - Chyba się nie boisz, Mateuszku? - uzupełnił chytrze.
Chłopiec z trudem przełknął ślinę.
- Uznaj to za chrzest bojowy. - poklepał małego Gardnera po ramieniu.

***

Następnego dnia o świcie, korzystając z wolnego od szkolnych obowiązków dnia, dwaj chłopcy w asyście wiernej im dziewczynki wyruszyli w stronę leśnego zakątka.
Ania Kordelia tak długo chodziła krok w krok za starszym bratem, aż ten z cierpiętniczą miną pozwolił małej, by towarzyszyła im w wyprawie. Musiał nieco zmodyfikować wczorajszy plan, dodając do niego punkt dotyczący zajęcia czymś panny Wright. Kiedy Ania Kordelia zatraci się w swoich romantycznych marzeniach będą mogli z Mateuszkiem zrealizować swoje przedsięwzięcie. Do tego czasu jednak nie mogą się z niczym zdradzić. Dziewczynka i bez tego martwiła się o Freda, kiedy chłopiec znikał na długie godziny, po czym wracał z drobnymi skaleczeniami. Nie przyjęłaby więc do świadomości, że również obiekt jej westchnień będzie uczestniczył w jakiejś karkołomnej eskapadzie. Mogłaby się popłakać lub co gorsza opowiedzieć o wszystkim mamie.
Tego miesiąca spokojną Avonlea obiegła wiadomość o nocnym biwaku najstarszej pociechy Diany Wright. Biwaku, który o mało nie doprowadził do podpalenia lasu, gdyż młodemu Wrightowi zachciało się rozpalić ognisko. Większego rozgłosu Fred póki co nie potrzebował. Klucz to utrzymywanie odpowiedniego poziomu adrenaliny we krwi rodziców.
- Gdzie idziemy, Fred? - Ania Kordelia przekrzywiła jasną główkę, spoglądając na brata z niesłabnącym zainteresowaniem. - Czy to daleko?
- Jak chcesz należeć do naszej indiańskiej rodziny to nie możesz ciągle zadawać pytań. - odparł zapytany.
Słodka twarzyczka dziewczynki raptownie posmutniała.
- Jeszcze tylko kilka kroków. Tuż za tą kępą paproci jest nasz obóz. - dodał szybko.
Nie czuł się w obowiązku dodawać, że odwiedził owe miejsce zaledwie dwa razy. Mama opowiadała mu kiedyś, że wiele lat temu bawiła się tam z ciocią Anią w dom. Odkąd poznał historię otoczonego brzózkami zakątka, całkowicie stracił nim zainteresowanie. Ale dla małej było w sam raz.
Rzeczywiście, dziewczynka od razu pokochała ich "obóz". Nie musieli się nawet zbytnio wysilać, sama znalazła sobie zajęcie. Pod pozorem szumnie zwanej wyprawy na polowanie, Mateuszek i Fred zniknęli w zaroślach, kierując się ku stawowi Barrych.
- Jezioro Lśniących Wód! - wyrwało się potomkowi Ani i Roy'a.
Syn Diany pokiwał głową.
- Ja nazywam je Morzem Karaibskim. To doskonałe miejsce do zabawy w piratów. Widzisz tę wysepkę pod pomostem? Tam znajduje się skarbiec.
- Dopływasz tam łodzią? - Mateuszek spojrzał z wahaniem na zbudowaną z podgniłych desek łódkę.
- To zbyt niebezpieczne. Poza tym, jest dziurawa. Wolę liczyć na własne siły. - uśmiechnął się przekornie.
- Na prawdę w jeziorze ukryte są skarby?
- No kto jak kto, ale ty nie powinieneś mieć problemów z wyobrażeniem sobie takiej opcji.
Mateuszkowi w istocie nie sprawiło kłopotów wyobrażenie sobie rojącego się od starych monet i drogocennych kamieni dna stawu Barrych.
- Umiesz pływać, mam nadzieję? - Fred wolał się upewnić.
Jego towarzysz przytaknął.
- W takim razie, do dzieła! - zatarł ochoczo ręce. - Musimy się liczyć z czasem, Ania Kordelia jest bardzo męcząca, ale to zawsze moja siostra. - westchnął. - Jeszcze zacznie nas szukać, a wtedy... - wywrócił oczami.

***

Fred pierwszy zanurzył się w ciemnych odmętach - po kilku sekundach ponad poziomem wody pojawiła się czupryna chłopca. Mateuszek wskoczył więc za nim, mimo iż nie był zbytnim amatorem zimnej toni. Uśpiony przez arystokratyczne wychowanie odziedziczony po matce zew przygód obudził się w duszy Gardnera. Dopłynięcie do wysepki nie zabrało mu wiele czasu, zjawił się tam nawet przed przyjacielem.
- Dobry jesteś! - pochwalił go Fred. - Prawdę mówiąc, nie spodziewałem się takiej kondycji po kimś wychowanym w Kingsport.
- Nie od dziś moje miasto wychowuje słynnych sportowców. - zażartował Mateuszek. - Dziadek wielokrotnie zdobywał mistrzostwa w biegach.
- Mój za to potrafi złamać podkowę jedną ręką. - wtrącił Wright
- Jakoś trudno mi w to uwierzyć.
- Szczerze mówiąc, ja też sądzę, że to bujda. - roześmiał się Fred. - Ale taka anegdota krąży po całej rodzinie.
Większość czasu obaj chłopcy spędzili na oglądaniu zamkniętych w pordzewiałej skrzynce skarbów.
- No, bracie, teraz czas dodać nasz wspólny wkład. - oznajmił konspiracyjnym szeptem właściciel sezamu. - Niedawno odkryłem, że niegdyś zakochani wrzucali do Jeziora Lśniących Wód monety mające zapewnić im szczęście. Nawet moja babcia przyznała się do takiej rozrzutności! Z biegiem czasu, staw zmienił nieco swoje ukształtowanie. Dzięki temu, sporo starych monet osiadło na otoczonej tatarakiem mieliźnie. Mogę się pochwalić niezgorszą kolekcją. - zakończył z dumą.
- Na co więc czekamy? - podchwycił Mateuszek.
Chłopcy entuzjastycznie zabrali się do dzieła. Niekiedy zmuszeni byli nurkować w zamulonej wodzie, by wyciąć sobie dostęp do ukrytych w zielonkawym piasku miedziaków. Podwodne korzenie roślin stanowiły naturalną ochronę przed piratami. Ci jednak, jak na korsarzy siedmiu mórz przystało, nie zamierzali się poddać.
Kiedy przemoknięci i umorusani jak nieboskie stworzenia przysiedli na drewnianym pomoście by obejrzeć znalezione monety, usłyszeli zdławiony okrzyk. Starsza kobieta z twarzą ściągniętą gniewnym grymasem machała w kierunku chłopców czubkiem parasolki.
- Pani Linde. - westchnął Fred.
- I babcia. - uzupełnił Mateuszek.
- Jednym słowem, mamy przechlapane. - podsumował potomek Wrightów, potulnie stając naprzeciwko pań.
- Alfredzie Wright! - zagrzmiał karcący głos. Silna ręka pani Małgorzaty uchwyciła ucho chłopca.
- Mateuszu Gardner. - rzuciła panna Cuthbert, jednak policzki starszej pani drgnęły w lekkim uśmiechu.
- Zgroza, co ten nieznośny chłopak wyprawia! Kąpać się w jeziorze w październiku! - pani Linde zaczęła swoją odwieczną tyradę. - Twoja biedna matka odchodzi od zmysłów z niepokoju! I dlaczego zostawiłeś małą Anię Kordelię całkiem samą w lesie?! Wybacz, Marylo, ale nasza miła popołudniowa herbatka nie dojdzie do skutku. - zwróciła się przepraszająco do właścicielki Zielonego Wzgórza. - Muszę odprowadzić tego nicponia do domu. - szybkie kroki postawnej kobiety zadudniły na mostku. Fred posłał Mateuszkowi wiele mówiące spojrzenie, po czym razem z prowadzącą go panią Małgorzatą zniknął za drzewami ocieniającymi staw Barry'ego.
Gardner spojrzał na babcię z nietajoną skruchą.
- Bardzo się gniewasz? - ośmielił się zapytać.
Nigdy dotąd nie był nieposłuszny.
- Nie gniewam się, Mateuszku. - Maryla położyła dłoń na ramieniu dziecka. - Po doświadczeniach z twoją mamą nic już nie jest w stanie mnie zdziwić. - uśmiechnęła się. - Chyba powinieneś wrócić do domu, chłopcze. Jesteś cały przemoczony. - dodała z większą surowością. - Mam nadzieję, że nie przypłacicie tego szaleństwa zapaleniem płuc.
Słowa panny Cuthbert po części okazały się prorocze. Eskapada Freda i Mateuszka zaowocowała grypą. Żeby wirus bardziej się nie rozprzestrzenił, lekarz zalecił całkowitą izolację chorych. Zarówno jeden jak i drugi chłopiec nie byli z tego powodu rozczarowani. Mieli więcej czasu na wymyślanie kolejnych wypraw, tym razem w czasie wakacyjnego wypoczynku.
- Życie jednak może być piękne. - Fred z lubością włożył sobie do ust kawałek czekolady, którą przemyciła mu młodsza siostra.
Mateuszek w głębi ducha przyznał przyjacielowi rację. Jego życie w Avonlea dopiero się zaczynało. Z niecierpliwością wypatrywał nowych niespodzianek od losu.
- Ania Kordelia już za tobą tęskni. - zachichotał Fred.
Mały Gardner uśmiechnął się jedynie w odpowiedzi. Nie miał nic przeciwko rozmawiającej z kwiatami dziewczynce, ale żeby od razu miłość? Nie, na to był stanowczo za młody.
- Odkąd przyjechałeś do Avonlea stałeś się moim kuponem szczęścia. - ciągnął Wright. - Nasze mamy doskonale udały oburzenie, nie sądzisz? Mam wrażenie, że w głębi ducha cieszy ich ta sytuacja.
- Bo widzą w nas siebie sprzed lat? - podsunął Mateuszek.
- Z drobnym odwróceniem ról. Ale potrafisz iść na żywioł, stary. - chłopcy uścisnęli sobie ręce. - Już nic nas nie pokona!
Rzeczywiście, o Mateuszku Gardnerze i Fredzie Wright słuch bynajmniej nie zaginął. Związani pokrewieństwem dusz przeżywali coraz to nowsze i bardziej zaskakujące przygody: wspinali się po drzewach, robili eksperymenty, podejmowali próby wzniesienia się w powietrze...
Ale to już całkiem inna historia...
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 19.07.08, 11:49AM    Temat postu:

RILLOOOOOO!!!! To było świetne! Przezabawne opowiadanie! Zupełnie się w nim zatraciłam! W pewnym momencie, zaczęłam żałować, że sama Montgomery na to nie wpadła! ;) Dopiero potem przypomniało mi się, że [i]ona[/i] nie miała Mateuszka! :D Cudeńko! Czy mój chrześniak nie jest wspaniały?! :mrgreen:
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 20.07.08, 10:15AM    Temat postu:

Świetnie! Nie.... po prostu cudownie, cudownie, cudownie! Strasznie fajnie opisałaś tą przygodę Mateuszka.
Kurczę... aż mi słów zabrakło... hehe :D
Strasznie jestem ciekawa, co będzie dalej.
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 20.07.08, 7:05PM    Temat postu:

Dziękuję za miłe komentarze, moje drogie ;) Bardzo się cieszę, że spodobał się Wam ten mały przerywnik o moim ulubieńcu ;)

Teraz piszę kolejną część pamiętnika Ani. Trzymajcie za mnie i za moją wenę kciuki ;)
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 20.07.08, 7:35PM    Temat postu:

Więcej antraktów :)!

Zginęłam przy tych fragmentach, kulając się ze śmiechu:
[quote]nieobce mu były i chwile głębszej refleksji, kiedy to, obserwując parobków zastanawiał się, dlaczego ten świat jest taki a nie inny[/quote]
To akurat Fred, ale Fred też jest wspaniałym bohaterem. A ta jego siostra!
[quote]W takich chwilach, Mateuszek dziękował Bogu, że jest jedynakiem[/quote]
[quote]Teraz, bracie, to się już od niej na wieki nie uwolnimy[/quote]
Wyobraźcie sobie westchnienie i grymas towarzyszące tym słowom! Rillo, składam dzięki Twoim palcom za te zdania :D!

[quote]Klucz to utrzymywanie odpowiedniego poziomu adrenaliny we krwi rodziców.[/quote]
[quote]Życie jednak może być piękne.[/quote]
Fred ma talent do tworzenia sentencji!!! Zachowuje się jak prawdziwy życiowy wyga. Świetne!

I...
[quote]o Mateuszku Gardnerze i Fredzie Wright słuch bynajmniej nie zaginął[/quote]
Niepostrzeżenie odcinek pierwszy wariactw małego Gardnera przeminął,
oby kolejne historie były równie komiczne, co ta. Ciekawe, co teraz wywiną!
Ich przygody wspaniale odprężają umysł zmęczony codzienną dreptaniną
- tak kończy swoją kolekcję doskonałych cytatów Shee z bardzo roześmianą miną...
:mrgreen:
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 23.07.08, 8:36AM    Temat postu:

Mam dobrą (a może i złą, kto tam wie :D) wiadomość - kolejny antrakt pisze się jak burza, więc może całkiem niedługo poznacie kolejne spojrzenie na świat Mateuszka i jego najlepszego kumpla Freda ;)

Ps. Bardzo dziękuję, że znalazłaś czas na skomentowanie, droga [b]Shee[/b] ;)

EDIT: Zmieniłam nieco koncepcję i kolejną część przygód Mateuszka postanowiłam potraktować jako wstęp do dalszych odcinków pamiętników Ani i Gilberta ;) Ponieważ ten odcinek jest dość długi, pozwoliłam sobie podzielić go na dwie części ;)


[b]CZĘŚĆ PIERWSZA[/b] - Krótko mówiąc, o dwóch takich, co ukradli księżyc :)


[color=blue]Ten odcinek dedykuję Shee, nowej, lecz wcale nie mniej ukochanej cioci Mateuszka. Witaj w rodzince Gardnerów! ;)[/color]

Według obiegowej opinii, Alina Gardner - posażna trzydziestoośmioletnia kobieta, była już starą panną. Nigdy nie narzekała na obojętność płci przeciwnej, która zwabiona znacznym posagiem uderzała w konkury. Panna Gardner jednak nie zamierzała się wiązać.
Złośliwi twierdzili, że przeszkodą w zawarciu małżeństwa był trudny charakter Aliny i poniekąd mieli rację. Prawda jednak leżała jak zwykle pośrodku.
Otóż, jedynym mężczyzną, którego owa niewiasta kochała bezwarunkowo był jej bratanek Mateuszek, mieszkający w pewnej zapomnianej przez Boga wsi.
Nadzieja rodu, obecnie całkiem odcięta od możliwości dalszego rozwoju. Zgroza, co się z nimi wszystkimi stało odkąd ta rudowłosa nauczycielka poślubiła ich Roy'a. Biedak był stracony na wieki.
Panna Gardner, mimo całej swojej niechęci do Avonlea, była skłonna się tam przeprowadzić, byleby mieć tylko oko na chłopca. Ponieważ matka i Roy nawet nie chcieli o takim rozwiązaniu słyszeć, Alinie pozostawało wyczekiwanie wakacji, kiedy to Mateuszek miał się pojawić w Kingsport.
- Na litość boską, Doroto, trzymaj te koty z dala od mojej jedwabnej sukni! - podniosła się z fotela, nerwowo otrzepując ubranie.
- Sama jesteś sobie winna, siostro. - Dorota uśmiechnęła się wdzięcznie. - Mruczek od początku obrał sobie to miejsce za sypialnię.
- Gdybyś utrzymywała większy porządek w salonie i nie zastawiała kanapy tysiącami bibelotów, które zwozi z każdego zakątka świata twój nierozsądny mąż, to usiadłabym jak cywilizowany człowiek, by wypić herbatę bez narażania się na atak jednego z tych kudłatych potworów, które nazywasz kotami. - wycedziła zgorszona.
- Powinnaś sobie sprawić psa, Alino. - odpowiedziała niezrażona gospodyni. - Miałabyś wreszcie kogoś do kochania.
- Sugerujesz, że desperacko pragnę miłości? - zmrużyła niebezpiecznie oczy.
- Inaczej nie wyglądałabyś tak przyjazdu naszego bratanka.
- Do rzeczy, Doroto. Po co zawracałaś mi dzisiaj głowę? Jestem bardzo zajęta.
- Tak, wiem. - kobieta westchnęła głośno. Z Aliną nic nigdy nie było proste i łatwe. - Roy przysłał nam zaproszenie. Organizuje mały rodzinny zjazd by uczcić przeprowadzkę do Srebrnego Potoku.
- Rychło w czas. - skomentowała złośliwie panna Gardner. - Wyjechał z naszego rodzinnego domu ponad pół roku temu.
- Co wcale cię nie zmartwiło. - wbiła szpilę Dorota. - Nigdy zbytnio nie przejmowałaś się naszym drogim bratem. Przyznaj, że o wiele bardziej żal ci utraty Mateuszka.
Alina posłała młodszej siostrze mordercze spojrzenie.
- Oczywiście, wcale ci się nie dziwię. To kochany dzieciak, wszystkich chwyta za serce. Będzie kiedyś bajecznie bogaty, dziedziczy w końcu także po tobie...
Podczas gdy starsza panna Gardner wytrwale żyła w celibacie, Dorota wydała się za mąż za syna przyjaciela rodziny, któremu urodziła dwie córki. Alicja i Karolina West były uroczymi czternastolatkami - trochę zbyt roześmianymi i hałaśliwymi jak na gust Aliny, jednakże miłymi i dobrze wychowanymi jak przystało na panienki z dobrego rodu. Nie bywały zbyt często w siedzibie Gardnerów, dzięki czemu ich ciotka mogła w miarę normalnie funkcjonować, bez irytowania się co chwilę.
- Kiedy to całe przyjęcie? - zapytała chłodno.
- Za tydzień. - pani West uśmiechnęła się z ulgą. - Ale nie sądziłam, że będziesz zainteresowana. Mówiłaś, że nienawidzisz wsi...
- Bo też nienawidzę. - zgodziła się Alina. - Jedynym powodem, dla którego wsiądę do samochodu i udam się w tę nonsensowną podróż jest mój chrześniak.
- Proszę cię, postaraj się być miła, moja droga. - Dorota położyła kobiecie dłoń na ramieniu. - Wiesz, do niczego cię nie zmuszam, ale wypadałoby gdybyś czasem uniosła kąciki ust, formując je w coś co nazywamy uśmiechem.
- Wystarczy, że ty śmiejesz się bez przerwy. - odparowała. - Wyrabiasz normę za nas obie. Poza tym, ktoś w tej rodzinie musi być poważny.
Jej oponentka rozsądnie nie powiedziała nic więcej. Zaproponowała jedynie kolejną filiżankę herbaty, by panna Gardner mogła ukoić skołatane nerwy.

***

Mateuszek i Fred siedzieli na pomoście łączącym dwa przeciwległe brzegi Jeziora Lśniących Wód. Obaj chłopcy pilnie odrabiali lekcje, wymieniając co jakiś czas swoje poglądy na temat szkolnego życia.
Nieodłączna Ania Kordelia zajmowała swoją strategiczną pozycję pod pobliskim drzewem. Dziewczynka zaczytana była w książce, którą otrzymała od cioci Ani na ostatnie urodziny. Z wypiekami na twarzy śledziła kolejne przygody głównych bohaterów, nie zwracając zbytniej uwagi na starszego brata i jego najlepszego przyjaciela, co syn Diany przyjął z wyraźną ulgą.
- A więc w sobotę widzimy się na przyjęciu. - temat szybko zeszedł na planowaną imprezę w Srebrnym Potoku.
Zaproszeni byli Wrightowie z niedalekiej farmy, pani Linde i Maryla z Zielonego Wzgórza, doktor Blythe z osobą towarzyszącą oraz matka i siostry Roy'a.
Przyjęcie miało się odbyć na wolnym powietrzu, co pani Linde nazwała samobójstwem o tej porze roku. Stateczna niewiasta nie przyjmowała widać do świadomości, że maj to prawdziwie wiosenny miesiąc.
- Owszem. - potwierdził Mateuszek. - Babcia i mama całe dnie spędzają teraz w kuchni przygotowując rozmaite smakołyki.
- Czyli szykuje się nam uczta bogów. - Fred poklepał się z błogością po brzuchu.
Jego zamiłowanie do dobrej kuchni było nieśmiertelne. Mama chłopca wielokrotnie powtarzała, że za kawałek ciasta jej pierworodny jest gotów zastawić dom i sprzedać siostrę.
- A jak nasza cudowna machina? - szepnął konspiracyjnie Gardner.
- Na ukończeniu. - odparł nie mniej tajemniczo Wright. - Niedługo będziemy mogli ją wypróbować. - mrugnął okiem. - Musimy tylko poczekać na... sprzyjające warunki. - zachichotał, chowając twarz w książce do arytmetyki. - Spotkałem niedawno starego Joe'go. Był wyraźnie rozczarowany faktem, że od jego wyjazdu nie wysadziliśmy Avonlea w powietrze.
Ku zgrozie avonlejskich matek, wszystkie dzieciaki kochały starego Joe'go. Uosabiał dla nich mityczną postać Żyda Wiecznego Tułacza. W rzeczywistości, starszy człowiek był zwykłym kramarzem, przemierzającym okoliczne miejscowości wraz ze swoimi magicznymi zabawkami i innymi "osobliwościami". Mateuszek i Fred od razu serdecznie się z nim zaprzyjaźnili, kierowani niepisanym prawem "Łobuzy świata - łączcie się".
- Powinniśmy go odwiedzić, nie sądzisz? - Mateuszek z westchnieniem ulgi zamknął wybór poezji Byrona.
Fred pokręcił przecząco głową.
- Nie w tym tygodniu. Podobno staruszek załatwia jakieś interesy w Charlottentown, jednak wróble ćwierkają, że Joe łączy obowiązek z przyjemnością. - chłopiec uśmiechnął się porozumiewawczo.
- Czyli kolejny stracony dla świata. - skomentował Gardner.
- Nie uważasz, że już za długo nadwyrężaliśmy nasze delikatne, twórcze mózgi tą nauką? - rzucił jego przyjaciel.
- Rzeczywiście. Zajmijmy się lepiej naszym skarbem. - Mateuszek otrzepał spodnie z pyłu. - Zostawimy ją tutaj? - skinął głową w kierunku zaczytanej Ani Kordelii.
- Zdążymy ze dwa razy wrócić zanim mała oderwie się od książki. - Fred uspokoił kolegę.

***

- A więc to jest słynny Srebrny Potok. - Alina Gardner spojrzała krytycznie na okazałą posiadłość.
- Śliczny. - wtrąciła Dorota. - Nasz brat ma świetny gust. Nawet ty nie możesz nic zarzucić temu domowi.
- Poza tym, że umiejscowiony jest na wsi. - burknęła urażona panna Gardner, ostrożnie stawiając stopę na ścieżce, jakby obawiając się, że za chwilę z zarośli wyskoczy na nią przerośnięty okaz węża.
Alina obojętnie cmoknęła Roy'a w policzek, po czym przysiadła na brzeżku sofy, uważnie lustrując wzrokiem salon. Całkowicie straciła zainteresowanie toczącą się konwersacją. Ożywiła się dopiero na dźwięk imienia chrześniaka.
- Mateuszek i Fred włóczą się gdzieś po polach. - dawna Ania Shirley posłała Dorocie miły uśmiech. - Nasz chłopiec prawie nie bywa w domu.
- Kiedy więc znajduje czas na naukę? - pani Gardner musiała zadać to pytanie. - Wasz guwerner udziela mu lekcji nocami?
- Właściwie to... - Roy znacząco zawiesił głos, spoglądając na żonę, która tylko skinęła głową. - Odprawiliśmy guwernera. Mateuszek uczy się w tutejszej szkole.
Nieprzyjemny dreszcz przeszedł ciało Aliny. Było gorzej niż zakładała. Zrozumiałaby jeszcze prywatną szkołę dla chłopców w Kingsport, do której uczęszczali wszyscy Gardnerowie od pięciu pokoleń wstecz. Ale publiczna?
- Zgroza. - mruknęła do siebie.
- Coś mówiłaś, siostrzyczko? - pani West odznaczała się wybitnym wręcz słuchem.
Panna Gardner już miała poczęstować Dorotę ciętą ripostą, kiedy to w drzwiach salonu pojawił się sam Mateuszek, z niedowierzaniem wpatrując się w audytorium. Nie spodziewał się przyjazdu ciotek i babci tak wcześnie.
- Miałaś dobrą podróż ciociu? - zapytał później, siadając statecznej kobiecie na kolanach.
Jak świat długi i szeroki, jeszcze żadne dziecko z rodziny nie odważyło się zbliżyć do odpychającej Aliny Gardner. Mateuszek nic sobie nie robił z jej groźnych min. Jako syn Ani Shirley potrafił zjednać do siebie każdego, nawet najbardziej opornego człowieka.
- Dziękuję, wspaniałą, kochanie. - chrzestna matka chłopca [b]prawie[/b] się uśmiechnęła. - Ale jestem bardzo znużona. Czy byłbyś tak dobry i pokazał mi moją sypialnię? - zmęczenie było tylko wygodnym pretekstem do uwolnienia się z towarzystwa bratowej.
Młody Gardner wyszczerzył radośnie zęby.
- Z ochotą, ciociu.

***

Mimo ponurych proroctw panny Gardner, sobota była słoneczna. Ptaki radosnym świergotem witały kolejny dzień, skacząc wesoło po gałęziach.
W gnieździe na czereśni już przed wschodem słońca było gwarno. Pisklęta rudzików głośno domagały się jedzenia. Jeden malec nie był jednak zainteresowany śniadaniem, bacznie obserwując stojącą za pobliskim oknem kobietę. Bardzo zaciekawiła go kolorowa sukienka nieznajomej, prawie tak piękna jak piórka jego ptasiej mamy. Pisklak wydał z siebie przeciągły pisk, chcąc zwrócić na siebie uwagę matrony. Spodobała mu się.
Alina Gardner jednak nie była zainteresowana.
Mateuszek i Fred siedzieli na werandzie, zatopieni w przyciszonej rozmowie, którą co jakiś czas, ze względów bezpieczeństwa, przerywali. Akurat dzisiaj Diana Wright wpadła na pomysł, by udzielać synowi rad dotyczących właściwego zachowania się na przyjęciu.
- Błagam cię, kochanie, pod żadnym pozorem nie mów tego, co na prawdę myślisz. - pouczyła go. - Wiem, że to może być trudne, ale postaraj się, dobrze? - przeczesała dłonią czuprynę chłopca. - Nie chcesz być chyba wzięty za niegrzeczne dziecko?
- Mamo, czy ja jestem jakimś pieskiem pokojowym, czy co? - momentalnie uchylił się spod jej ręki. - Nie musisz mnie już głaskać po głowie. Jestem dorosły. - zakończył z dumą.
- Oczywiście, synku. - Diana uśmiechnęła się szeroko. - To jak będzie?
- Przyrzekam. - westchnął młody Wright. - A teraz idź już, mamy z Mateuszkiem do pogadania.
Fred obiecał sobie w duchu, że nigdy się nie ożeni. Kobiety w jego rodzinie z uporem maniaka starają się wychowywać męża podług swojej woli, nie dając mu oddychać. Ojciec wywiesił białą flagę kapitulacji już po tygodniu narzeczeństwa, ale Fred znajdował w sobie dość siły, by stosować obronę przez całe lata.
Ania Kordelia, zaledwie dziewięciolatka, już zapowiadała się na mistrzynię w tej dziedzinie, podążając krok w krok za Mateuszkiem. Biedny chłopak!
- Dzisiaj, punkt osiemnasta. - powiedział głośno, odrywając się od nieprzyjemnych rozważań pokrętnej kobiecej logiki. - Postaramy się jakoś wymknąć z imprezy, co?
- Miejmy nadzieję. - odparł z powagą młody Gardner.

***

Wbrew oczekiwaniom, posiłek wcale się Fredowi nie dłużył. Na ogromny stół co chwila wjeżdżały przekąski. Pierwsze danie, drugie, lody, ciastka...
Po ósmej dokładce mały łakomczuch przestał liczyć. Chłopiec nie znał wprawdzie pojęcia hedonizmu, jednak podczas posiłku był zdumiewająco bliski jego odkrycia.
Kiedy podano herbatę, a rozmowa zeszła na sytuację polityczną kraju, Mateuszek o mało nie zasnął. Gdyby nie gniazdo rudzików, na które miał doskonały widok, umarłby z nudów. Fred nigdy nie był tak cierpliwy jak jego przyjaciel, więc nawet nie krył się z okazywaniem wszystkim, jak bardzo pragnąłby się znaleźć w innym miejscu.
- Może chłopcy chcieliby już wstać od stołu? - zapytała litościwie Maryla.
Na komendę "chłopcy" podnieśli się wszyscy panowie.
- Fred! - syknęła Diana, ciągnąc męża za rękaw.
- No co? - wzruszył ramionami starszy Wright. - Przecież panna Cuthbert sama powiedziała, że...
Alfred nie miał okazji dokończyć zdania. Towarzystwo jednomyślnie wybuchnęło śmiechem. Oczywiście, jedyną osobą, która się nie brała udziału w tej manifestacji radości była Alina Gardner. Ale mało kto się przejmował jej złym humorem.
- Wstawaj, Mateuszku! - Fred potrząsnął ramieniem przyjaciela.- Ojczyzna cię wzywa!
- Ale po co?* - wymamrotał chłopiec, budząc się ze świata barwnych rojeń.

***

Korzystając ze swobody, potomkowie obu szanowanych rodów postanowili przetestować swój nowy wynalazek. Warunki były wręcz idealne - zero kurateli rodziców i mocny powiew wiejącego znad wody wiatru. Więcej nie było im trzeba. Odwaga cechowała ich przecież w nadmiarze...
- Nie uważasz, że należałoby ją jeszcze usprawnić? - zapytał Mateuszek.
- Spokojnie, bracie, tylko spokojnie. - Fred położył przyjacielowi ręce na ramionach. - Odczekaj kilka minut, a ta nadmierna ostrożność Gardnerów, która niekiedy zakrawa na tchórzostwo ci minie. Zrób dwa głębokie wdechy, a potem... - instruował go.
- Już mi lepiej. - przyznał Mateuszek. - Możemy ruszać.
- Zero wątpliwości? - wolał się upewnić.
- Nawet najmniejszych.
Chłopcy znajdowali się teraz na wysokim wzniesieniu nieopodal pastwiska Cuthbertów. Droga na miejsce zajęła im trzy razy więcej czasu niż zwykle. Transport cudownej machiny nastręczył przyjaciołom sporo trudności, jednak czuli, że było warto.
- Obliczyłem, że powinniśmy wziąć duży rozbieg. - wysapał Fred, ocierając spocone czoło. - Najlepiej z tamtego miejsca - wskazał palcem na przeciwległą stronę zbocza.
Ponad głowami małych wynalazców przelatywał klucz ptaków.
[i]- Popatrz, moja droga! - przemówił żuraw. - Nasi dobrzy znajomi!
- Ach, to ci, którzy planowali niegdyś zabawę w Ikara! Na szczęście, w porę poznali zakończenie owej historii.
- Ludzie nigdy się niczego nie nauczą, kochanie, a ci dwaj są tego najlepszym dowodem.
- Zgroza. - westchnęła jedynie pani żurawiowa, obniżając lot.[/i]
Tymczasem, nasi główni bohaterowie rozpoczęli pierwszy etap swej podróży do gwiazd. Nogi chłopców radośnie wybijały takt na pokrytej zielenią ziemi. Przybierający na sile wiatr rozpoczął grę we włosach chłopców, kiedy dwaj paralotniarze zaczęli wzbijać się w górę.
- Ja latam! - krzyknął z całych sił Mateuszek, wciągając do płuc ciepłe powietrze.
- Ja spadam! - zawtórował mu głosik Freda.
Młody Gardner momentalnie popatrzył w stronę, gdzie jego najlepszy przyjaciel powinien trzymać się drążka.
- No co? Chciałem tylko sprawdzić twoją koncentrację. - obruszył się Fred.
- Lepiej módl się, żebyśmy wylądowali bez szwanku, inaczej nie mamy co liczyć na krótszy niż wieczność areszt domowy. A właśnie, gdzie się podziała nasza dźwignia bezpieczeństwa?
- Zabawne, że o to pytasz... - Wright głośno przełknął ślinę.
- A więc skaczemy. - Mateuszek potrafił w potrzebie zachować zimną krew.
Wolał myśleć, że są jedynie parę metrów nad ziemią, więc niebezpieczeństwo utraty życia jest równe zeru. Pechowi lotnicy mieli jednak to szczęście, że na miejsce pierwszego lotu wybrali sobie pastwisko Cuthbertów. Zaledwie wczoraj parobek babci skosił trawę dla bydła, której nie zdążył jeszcze schować do stodoły.
Fred po raz pierwszy zdawał się być wystraszony zaproponowanym scenariuszem.
- Na trzy! - krzyknął Mateuszek. - Powinniśmy bezpiecznie wylądować na tej kopce siana.
Syn Diany doskonale widział ową kopkę. Niemniej jednak, wydawała mu się nieco... mała?
Kiedy lotnia zaczęła obniżać lot, zbliżając się niebezpiecznie w kierunku olbrzymiego drzewa, dwie pary dziecięcych rąk zgodnie puściły drążek.
Potem zapadła krótka cisza. Z siana jako pierwsza wystrzeliła głowa Freda. Mateuszek potrzebował nieco więcej czasu by dojść do siebie.
- Żyjesz, bracie? - zapytał mały Wright.
- Dlaczego zdemontowałeś dźwignię? - jęknął Gardner. - Dzięki niej moglibyśmy manewrować maszyną i wylądować jak ludzie.
- A więc żyjesz. - podsumował jego przyjaciel. - Inaczej nie miałbyś siły prawić mi morałów. Wiesz co, Mateuszku? Muszę ci przyznać, że jesteś bardziej szalony i nieprzewidywalny ode mnie. Ja nie odważyłbym się na ten karkołomny skok.
- Ku chwale ojczyzny! - zasalutował ze śmiechem chłopiec.
- Chyba powinniśmy wracać. - Fred otrzepał się ze ździebeł spłowiałej od słońca trawy. - Zaraz zaczynają się tańce. Ania Kordelia będzie niepocieszona, jeśli z tobą nie zatańczy.
- A co z...? - Mateuszek wskazał ręką na szczątki latającego pojazdu.
- Uprzątniemy to jutro. Dzisiaj świętujemy! - zakończył radośnie.
Kiedy jako tako doprowadzili się do porządku, ramię w ramię ruszyli w kierunku miejsca zabawy. Już mieli wejść na główną ścieżkę, ujawniając tym samym swoją obecność, kiedy to, do uszu chłopców dobiegły czyjeś melodyjne głosy.
Syn Ani gestem powstrzymał Freda, nakazując mu milczenie. Zupełnie się tego nie spodziewając, Mateuszek wszedł w posiadanie bardzo interesujących informacji...

[i]CDN...[/i]
______________
* Pozwoliłam sobie sparafrazować słynną filmową kwestię :)


Ostatnio zmieniony przez Gość dnia 23.07.08, 3:20PM, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 23.07.08, 10:45AM    Temat postu:

Rillo! To opowiadanie aż tryska humorem! Zresztą, jak zdążyłam się już przekonać, wszędzie tam, gdzie pojawia się Mateusz i Fred, nie można się nudzić! Ta przygoda z lataniem, była REWELACYJNA! A dialog żurawi - magiczny! :D Cudo!!!
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 23.07.08, 4:58PM    Temat postu:

Świetnie,po prostu cudeńko. Jak powiedziała Marigold, z Mateuszkiem i Fredem nie w sposób się nudzić!:D

Ostatnio zmieniony przez Gość dnia 23.07.08, 4:58PM, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 23.07.08, 5:14PM    Temat postu:

Och Rillo! Cudownie! Jak się cieszę, że przeczytałam Twoje kolejne opowiadanie :D Od razu poprawił mi się humor. Jesteś mistrzynią :D
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 23.07.08, 8:52PM    Temat postu:

Pan Mateuszek jest debeściak i jego mafia też jest debeściak! *

* sparafrazowałam znany (i ten sam) film!
:mrgreen:
Czekam z niecierpliwością na kolejną część! Dziękuję serdecznie za dedykację i już zaczynam się identyfikować z Aliną, acz do starej panny w celibacie chyba mi trochę brakuje!
Zauważyłam li i jeden brak przecinka:
[quote]Zgroza, co się z nimi wszystkimi stało odkąd ta rudowłosa nauczycielka poślubiła ich Roy'a[/quote] - przed "odkąd".
A w zdaniach typu (pozwalam sobie zacytować najlepsze):
[quote]- No co? Chciałem tylko sprawdzić twoją koncentrację. - obruszył się Fred.[/quote]
ta pierwsza kropeczka jest niepotrzebna, moim zdaniem. Rzadko, bo rzadko, ale zdarza się zakończenie kwestii dialogowej kropką, ale wtedy komentarz odautorski rozpoczynamy wielką literą. Odsyłam np. [url=http://www.terrafantastica.net/Mambo/index.php?option=com_content&task=view&id=86]tu.[/url]
:mrgreen:
Mateuszek sprawia, że uśmiecham się od ucha do ucha.
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum forum usunięte Strona Główna -> Kącik Literacki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 16, 17, 18, 19, 20  Następny
Strona 17 z 20

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Programosy.
Regulamin