Forum forum usunięte Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Zakurzony Skoroszyt Rillki ;)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 10, 11, 12 ... 18, 19, 20  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum forum usunięte Strona Główna -> Kącik Literacki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: 05.02.08, 1:36PM    Temat postu:

[b]Z pamiętnika Gilberta[/b]

[b]Wpis Pierwszy[/b]


Zawsze marzyłem o byciu lekarzem. Ratowanie zdrowia i życia jawiło mi się jako najwspanialsza z możliwych misji do spełnienia. Teraz to marzenie odrobinę przybladło, jednak w dalszym ciągu jest sprawą priorytetową, daje mi siłę, by co rano podnosić się z łóżka.
Godzenie się ze statusem kawalera nastąpiło bardzo szybko, wręcz niezauważenie. Kiedy minęło siedem lat mojej zawodowej praktyki, szukanie miłości za wszelką cenę nie wchodziło w grę. Już nie. Życie w pojedynkę przestało mi ciążyć, a oczy nie szukały jak dawniej tej jedynej, bratniej duszy.
Czasami uderzał mnie, oczywiście, widok ziejących pustką pokoi, jednak nie miałem czasu, by nad tym długo rozmyślać, jako doktor "na zawołanie" rzadko bywałem w domu, chyba jedynie po to, by rzucić się na łóżko i zasnąć kamiennym snem. Jeśli wierzyć słowom mojej gospodyni, nawet w nocy recytowałem z pamięci łacińskie nazwy chorób. Osobiście, wydawało mi się to mało prawdopodobne, robię to jedynie wtedy, kiedy muszę się szybko odstresować.
Nie ukrywam, że taki stan rzeczy pozwala mi uniknąć wyrzutów sumienia spowodowanych faktem zaniedbywania rodziny. Szpital niejako stał się moim drugim domem, więc nawet mimo najszczerszych chęci, nie potrafiłbym znaleźć czasu na spotkania w gronie rodzinnym.
Mimo wszystko, świat o mnie nie zapomniał, często otrzymuję listy od dawnych przyjaciół. Diana, Priscilla, Karol, a nawet Fila stale zasypują mnie wiadomościami, co sprawia, że nie czuję się samotny. A przynajmniej, doskonale to sobie wmawiam...
Z Anią nie widziałem się od dnia jej ślubu przed dziesięcioma laty. Od tego czasu, nie utrzymywaliśmy kontaktu. Strzępki informacji, jakie wyłowiłem z listów Diany, pozwalają mi sądzić, że jest szczęśliwa, ma spokojny, dostatni dom, a jej ostatnia książka wspaniale się sprzedaje. Dawna epoka naszej przyjaźni odeszła bezpowrotnie...
Czasem jednak powraca dziwne uczucie niewypowiedzianej tęsknoty. Tęsknoty, która przecież umarła, a przynajmniej powinna umrzeć, tak dawno temu.
Samo Avonlea w ostatnich latach mało się zmieniło. Ukochane miejsca mają to do siebie, że zawsze są takie, jakie je zapamiętaliśmy z lat dzieciństwa. Przybyło może kilka nowych domów i wiele nieznajomych twarzy, ale duch tego miejsca pozostał. Zielone Wzgórze nadal stało i wokół niego jakby zatrzymał się czas, nadal jest takie ciche i majestatyczne jak zawsze.
- Potrzebny ci dzień wolnego, Gil... - stwierdziłem, kiedy po raz nie wiem, który z rzędu, nie potrafiłem dokładnie określić pory dnia.
Ile to już lat przeminęło w ten sposób? Ile małych, drobnych spraw umknęło mi po drodze?
***
- Panie doktorze? - gospodyni stała niepewnie na progu salonu.
Podniosłem nad nią wzrok znad czasopisma medycznego.
- Ja bardzo przepraszam, że się wtrącam, ale czy pan doktor czasem nie powinien...?
- Nie dzisiaj. - odparłem. - Mam dzień wolny...
- Dzień wolny... - powtórzyła z niedowierzaniem. - I spędzi go pan... w domu?
- Prawdę mówiąc, mam inne plany... - skierowałem się ku drzwiom. - Ostatnio wiele pracowałem i nie miałem nawet czasu w spokoju pomyśleć, pojadę więc do Avonlea, tam z pewnością wrócę do sił...
- Od zawsze panu powtarzałam, że kiedyś ta praca pana zabije... - stwierdziła ponuro.
***
Padał deszcz. Ponura jesień zawładnęła spokojną Avonlea. Liście smętnie zwisały z ogołoconych gałęzi drzew. Słońce czasami wygrywało walkę z chmurami i rzucało słabe refleksy na tonący w ponurej szarości świat.
Spacer w takiej aurze nie należał do szczególnej przyjemności, ale po zaduchu gwarnego szpitala, był niezwykle orzeźwiający. I wróciłem do domu...
Brzozowa Ścieżka. Domek Heleny Gray. Jezioro Lśniących Wód. I w końcu, Aleja Zakochanych...
Na każdym kroku wracały wspomnienia. Szkoła, pikniki organizowane przez Szkółkę Niedzielną, łódka na stawie Barry'ego, koncert dobroczynny, wyjazd do Redmond... A także przyjęcie weselne Diany, promocja książki Ani...
Momenty. Epizody składające się na prozę życia.
Jedyne, co teraz posiadałem.
Zatrzymałem się na chwilę, pochylając się nad ciemną taflą jeziora. Twarz, która się w niej odbijała należała do zmęczonego życiem człowieka w średnim wieku i gdyby nie podobieństwo do ojca, nie poznałbym samego siebie. Co się ze mną stało? Gdzie się podział ten pewny siebie i całego świata młodzian, który zawsze dostawał to, czego pragnął? Czy zagubił się gdzieś w świecie, zostawiając tylko swój cień?
I wtedy, do moich czarnych myśli wdarł się, niczym intruz, radosny śmiech. Śmiech, który nic sobie nie robił ze złej pogody i, jakby na przekór Matce Naturze, budził do życia okoliczne pastwiska. Prawie czułem, jak nagie ramiona drzew zaczynają tańczyć na wietrze, w takt dziwnej melodii. Melodii, jaką potrafi stworzyć tylko śmiech beztroskiego dziecka...
Skierowałem swój wzrok w kierunku odgłosów. Śmiech coraz bardziej rósł na sile, mieszając się ze spokojnym dźwiękiem kobiecego głosu.
Dwie postacie, jedna mniejsza i rozbiegana, druga za wszelką cenę starająca się nadążyć za pierwszą.
Chłopiec i kobieta.
Matka i syn.
- Mateusz! Mateusz, poczekaj! - niosło echo.
Dziecko odpowiedziało coś radośnie, po czym, wylądowało w największej stercie liści. Kobieta skoczyła za nim i razem tarzali się w wielobarwnej mieszaninie.
Ten widok podziałał na mnie dziwnie kojąco. Przez chwilę przyszło mi na myśl, że ja również mógłbym mieć taką rodzinę, lecz sekundę później, wynajdowałem już sto argumentów przeciwko.
Za późno już na taką rewolucję. O dziesięć lat za późno...
Nieznajoma i jej potomek ruszyli w kierunku kładki. Śmiali się, otrzepując z płaszczów mokre liście.
- Babcia już pewnie czeka na nas z obiadem... - zwróciła się do malca.
- Mamo, a czy Zielone Wzgórze zawsze jest zielone? - zapytał znienacka.
Kobieta uśmiechnęła się lekko. Potem, jakby wiedziona dziwnym impulsem, popatrzyła prosto na mnie. Jej twarz nagle stężała i szybko spuściła wzrok.
- Było kiedyś niebieskie, czy nie? - chłopiec pociągnął matkę za rękaw.
Pokręciła przecząco głową.
- Wracajmy do domu, kochanie... - ścisnęła rączkę Mateusza, nerwowo poprawiając wymykające się spod kapelusza rude pasemko włosów.
Nie ruszyła się jednak z miejsca. Po prostu stała i patrzyła...
- Ania? - wydusiłem z trudem.
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 05.02.08, 1:54PM    Temat postu:

Zaraz, chwila moment... muszę się pozbierać z podłogi. Aż spadłam z krzesła (będziesz mi płaciła odszkodowanie!). Końcówka mnie zaskoczyła, naprawdę. Opisy są cudowne, wprowadzasz niezwykłą atmosferę. Gratuluję.
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 06.02.08, 11:52AM    Temat postu:

Hehe, mam nadzieję, że aż tak źle nie wyszło :)
Kolejny odcinek skończony w 90% ;)
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 06.02.08, 1:44PM    Temat postu:

Zależy co źle wyszło :D
Siedzenie mniej już boli, a opowiadanie, tak jak pisałam wcześniej świetne!
Mam dobitne pytanie: Myślałaś nad wydrukowaniem gdzieś opowiadań? Może jakaś gazeta?
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 06.02.08, 3:17PM    Temat postu:

Szczerze mówiąc, nie myślałam :lol: Piszę, że tak powiem, dla odstresowania ;) Owszem, marzy mi się kiedyś wydanie powieści, ale... Sama nie wiem, czy ktoś byłby zainteresowany moją pisaniną ;)
Powrót do góry
Szymon



Dołączył: 03 Sie 2006
Posty: 1196
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 06.02.08, 5:13PM    Temat postu:

Ja na pewno bym kupił :!: ;) Oczywiście liczyłbym na autograf na okładce ;) :!: Myślę, że wiele osób by kupiło :!:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość






PostWysłany: 06.02.08, 7:41PM    Temat postu:

[quote="Rilla"]Szczerze mówiąc, nie myślałam :lol: [/quote]
No wiesz co! Nie myślała... dobre sobie! Skoro ja mogę się ubiegać o opublikowanie moich marnych pisanin w gazecie, to ty powinnas już dawno walić pięściami do wydawców!
"Sama nie wiem, czy ktoś byłby zainteresowany moją pisaniną ;)"
Ja jestem zainteresowana i będę. Ja nawet liczę, że dostanę od ciebie nie tylko autograf, ale i dedykacje, co? Pisarki powinny się trzymać razem!
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 08.02.08, 12:28PM    Temat postu:

Skoro tak twierdzicie... ^^ :) Obiecuję, że spróbuję, moi drodzy ;)

EDIT: No cóż, nie mogłam wytrzymać do soboty i wklejam dzisiaj :)


[b]Z Pamiętnika Marzycielki

Wpis Drugi[/b]


Po raz kolejny spoglądam przez okno swojej facjatki. Roy szykuje się do odjazdu, Mateusz zaś biega po polach.
- Niedługo wrócę, kochanie... - pocałował mnie w czoło. - Ale sama rozumiesz, interesy... - zrobił znaczącą minę.
Interesy... A mieliśmy ten czas spędzić razem, w naszym nowym domu. Mieliśmy razem podjąć gości i oprowadzić ich po naszym królestwie. On jednak musiał pojechać.
Jak zwykle...
- Damy sobie radę... - uśmiechnęłam się blado. - Uważaj na drodze... - dodałam jak zwykle.
Od czasu tego wypadku przed dwoma laty, kiedy nieźle poturbowany Roy trafił do szpitala, wolałam dmuchać na zimne.
- Uwielbiam tę twoją troskę... - roześmiał się. - Zadzwonię, kiedy tylko będę w Kingsporcie...
Nowa posiadłość naprzeciwko Zielonego Wzgórza została urządzona już przed naszą wizytą.
Pani Gardner, matka Roy'a, osobiście zajęła się upiększaniem naszego gniazdka. Na moją nieśmiałą próbę zaprotestowania przeciw aż takiej uprzejmości, mąż wyrozumiale stwierdził, że starszej pani należy zapewnić trochę rozrywki.
Kiedy po raz pierwszy przestąpiłam próg swojego domu marzeń, przeżyłam większy szok niż wtedy, gdy Maryla pozwoliła mi pozostać na Zielonym Wzgórzu.
- Pięknie tu, nieprawdaż? - zapytał Roy.
Ograniczyłam się jedynie do słabego skinięcia głową.
- Babcia przesadziła. - stwierdził Mateusz. - Nie sądzisz, tato, że mebli mogłoby być mniej? Psują perspektywę...
Spojrzałam badawczo na swoją latorośl. Młody Gardner nigdy nie przestawał mnie zadziwiać.
Ten dzieciak chyba czytał mi w myślach...
Ku mojemu zdziwieniu, Roy poparł chłopca w całej rozciągłości. Zawsze miał słabość do swojego jedynego syna, ośmielam się nawet twierdzić, że kochał go bardziej niż mnie. Mateusz zawsze mógł powiedzieć ojcu, co naprawdę miał na myśli, ja zaś... no cóż, można powiedzieć, że wyrażałam się oszczędniejszymi słowy. Czasami, rzecz jasna, wybuchałam niczym wulkan, lecz szybko się uspokajałam. Mój ognisty temperament musiałam trzymać na wodzy.
Jedynie w świecie swoich książek byłam całkiem szczera i niczego nie ukrywałam.
Nie pisałam jednak o miłości przez wzgląd na złe doświadczenia z przeszłości. Moi bohaterowie zawsze miewali skłonności do poetycznego wyrażania swoich uczuć i tym samym nigdy nie mogli być do końca prawdziwi.
Gilbert miał rację twierdząc, że to zwykłe "dyrdymały"... Kiedyś mnie to raniło, teraz zaś za każdym razem wzbudzało we mnie śmiech.
Przez głupi sentyment, nie spaliłam tych opowiadań i często, w rzadkich napadach złego humoru, czytałam je dla rozweselenia.
Ale dzisiaj nawet to nie dawało rezultatu.
***
Mateusz siedział przy oknie, w zadumie wpatrzony w szalejącą na zewnątrz ulewę. Obserwowałam go kątem oka, jednak nic nie mówiłam. Nie chciałam na siłę organizować chłopcu czasu. Pamiętałam aż za dobrze, co robiła w takie dni Maryla. Ona nigdy nie znosiła bezczynności i zatapiania się w marzeniach. Zwykle miałam wtedy dodatkowe lekcje szycia, którego wręcz nie znosiłam. Prawdę mówiąc, owa niechęć została mi do dzisiaj...
- Mamusiu? - usłyszałam senny głos synka. - Dlaczego Bóg schował słońce? - zapytał niewinnie.
- Widzisz, kochanie, słońce także się męczy.- odparłam spokojnie. - Tak, jak ty w nocy kładziesz się do łóżka przed trudami kolejnego dnia...
- Ale ono też wtedy gaśnie... - spojrzał na mnie filuternie. - Wiesz, co ja uważam? Sądzę, że po prostu słońce przegrało zawody z Jesienią. Założyły się, kto pierwszy zapanuje nad Avonlea i niestety, przegrało. Ale chyba nie na zawsze zniknęło? - zawahał się.
- Jestem pewna, że za kilka godzin na nowo zagości na niebie. - odpowiedziałam z powagą. - Wiesz co? Wpadł mi do głowy wspaniały pomysł... - uśmiechnęłam się. - Możemy odrobinę pomóc słońcu i sprawić, że szybciej będziemy się cieszyć jego widokiem.
Mateusz przekrzywił komicznie głowę.
- Możemy odczarować pogodę. - dodałam tajemniczo.
- Czyli idziemy na spacer? - chłopiec bardzo szybko rozszyfrował sens mojej wypowiedzi.

***

Wiatr przez cały czas zabawiał się moim parasolem, bezlitośnie wyginając cienkie druty. Byłam prawie tak samo mokra, jak mój jedynak, który nic sobie nie robił z padającego deszczu, radośnie wskakując w największe kałuże na błotnistej drodze.
Rzadko się poddaję, jednak teraz spasowałam. Złożyłam to, co pozostało z mojego parasola i, już swobodniej, ruszyłam przed siebie.
Oczywiście, natknęłam się na panią Linde, która nie omieszkała zganić mojego "dziecinnego postępowania", wyrażając jakże wspaniale rokującą przepowiednię mojej rychłej śmierci na zapalenie płuc.
- W taki dzień jak ten, droga pani Małgorzato, mogę nawet umrzeć... - rzuciłam żartem. - Wreszcie wróciłam do domu i jestem niebiańsko szczęśliwa! - roześmiałam się.
Starsza pani spojrzała na mnie karcąco.
- Zawsze miałaś skłonności do przesady, Aniu... - uśmiechnęła się. - Nawet nie wiesz, jak nas cieszy twój powrót...
Powrót. Jakie to piękne słowo... Znam je dopiero od niedawna, jednak z całą mocą wpisało się w moją duszę.
Powrót do Avonlea.
Powrót do domu.
Do domu...
Mateusz na chwilę zniknął mi z pola widzenia. Zdezorientowana, rozejrzałam się dookoła, jednak mojego potomka ani śladu. Dostrzegłam go dopiero za zakrętem, gdy radośnie rozrzucał dookoła siebie kolorowe liście.
Ten przyjazd był dla nas błogosławieństwem. Wcześniej, w otoczeniu tych wszystkich arystokratycznych domów brakowało nam świeżego powietrza i smaku wolności. W Kingsporcie, mieście będącym w wiecznym ruchu, ciągle brakowało czasu.
Mateusz nie mógł się tam nawet porządnie wybiegać, ani, po prostu, być dzieckiem. Czas wypełniony miał przeróżnymi zajęciami, jednymi potrzebnymi, innymi jak najbardziej zbędnymi. A ja... Muszę przyznać, że dusiłam się tam.
Posiadłość Gardnerów sprawiała wrażenie, jakby istniała w całkiem odmiennej epoce, która przeminęła lata temu. Z radością więc powróciłam do tego prostego, można powiedzieć, wręcz prymitywnego życia w Avonlea.
Na Zielonym Wzgórzu był cały mój świat.
I wspomnienia.

***

Liście były wszędzie - na płaszczu, sukni, nawet pod kapeluszem. Stateczna Ania Gardner dała wspaniały pokaz swojej dorosłości... Nie przeszkadzało mi to jednak, Mateusz był niebiańsko szczęśliwy i to mi wystarczało.
Ze śmiechem strzepywałam z siebie kolorowe dary drzew i prawie żałowałam, że Roy teraz mnie nie widzi. Jego reakcja była bardzo przewidywalna.
- Mamusiu, ten pan na ciebie patrzy. - szepnął konspiracyjnie młody Gardner.
Właśnie miałam zapytać, kogo ma na myśli, kiedy mój wzrok napotkał znajomą twarz.
Gilbert...
W niczym nie przypominał tego dawnego, otoczonego wianuszkiem wielbicielek chłopaka. Wyglądał na porządnie zmęczonego życiem, jednak jego oczy... Ciągle kryły w sobie dziwny błysk, jak przed laty.
Oboje wróciliśmy do źródła.
- Ania? - powiedział z niedowierzaniem.
- Gilbert? - w moim głosie zabrzmiał ten sam ton.
Miałam ogromną ochotę zapaść się pod ziemię. Nie wiem, dlaczego, ale poczułam się przy nim jak zbrodniarka. Przypomniał mi się dzień sprzed wielu lat, kiedy Gilbert prawie przekroczył cienką linię pomiędzy życiem, a śmiercią.
Dzień, który nie przyniósł nam nic, prócz niepotrzebnego bólu.
- Długo jesteś w Avonlea? - wydusiłam z siebie po uciążliwych pięciu minutach.
- Przyjechałem przed paroma godzinami... - padła lakoniczna odpowiedź.
- A my zostaniemy tu na zawsze! - wtrącił Mateusz.
Gilbert spojrzał na mnie zdumiony.
- Roy kupił dla nas posiadłość... Tuż obok Zielonego Wzgórza... - wyjaśniłam. - Chcemy trochę odpocząć od zgiełku Kingsportu, sam rozumiesz...
Skinął głową.
- Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy i powspominamy stare dzieje. - dodałam. - Teraz jednak... Muszę wracać... Obiecałam Maryli, że nie zabawię długo. - plątałam się w odpowiedziach.
Jeszcze nigdy nie czułam się tak winna i tchórzliwa, jak w tej chwili.
Świadomie uciekałam przed przeszłością.
Przeszłością, która mogłaby potoczyć się inaczej, gdyby nie moje "ideały".
Ale on rozumiał. Zawsze rozumiał.
Nie był chyba zdziwiony moim szybkim odejściem.
Znał mnie.
Jak nikt inny...
Mój najwierniejszy przyjaciel.
Ale czy aby "tylko" przyjaciel?
Czy nie skręciłam przypadkiem w złym kierunku?
Zbeształam się za takie myśli. Kocham Roy'a. A przecież miłość do dwóch mężczyzn jednocześnie nie jest możliwa.
Nie, to w ogóle nie wchodzi w grę...
Kocha się raz na całe życie.
Z moim sercem chyba coś jest nie tak, jak trzeba...
Nie będę już więcej o tym myślała.
Wszystko się zmieniło.
Na zawsze.


Ostatnio zmieniony przez Gość dnia 08.02.08, 2:41PM, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 08.02.08, 12:52PM    Temat postu:

Bardzo mi się podoba konwencja pamiętnika. Dzięki za wprowadzenie Gilberta! Urozmaicił opowiadanie, i wydaje mi się, że jego styl różni sięod Aniowego. Wspaniale!
Mmm, a mowa pozornie niezależna, monolog wewnętrzny jest Twoją mocną stroną, Rillo. U Gilberta: [quote]Momenty. Epizody składające się na prozę życia.
Jedyne, co teraz posiadałem. [/quote]
Mocne i dobre! Takie jednozdaniowe, jednowyrazowe podsumowania są znakomite, jeśli nie pojawiają się zbyt często, bo wtedy tracą siłę oddziaływania.
Bardzo lubię też Twoje metafory. Historia Mateusza o zawodach słońca z jesienią jest sprytna i wiele mówi o charakterze chłopczyka. On chyba jest taki, jak jego mama w jego wieku, prawda? To znaczy - taki, jaka mama mogłaby być, gdyby nie miała ciężkiego dzieciństwa.
Zauroczył mnie też ten fragment:
[quote]Ze śmiechem strzepywałam z siebie kolorowe dary drzew[/quote]
Piękne :mrgreen:. Zwłaszcza, że Ania ma ochotę na pocałunki Roya zaraz potem. To tylko świadczy o tym, jak się zmieniła i niepostrzeżenie przyzwyczaja czytelników do miłości małżeństwa Gardnerów.

A teraz krótko, co mi się nie podoba. Nadużywasz trochę wielokropków, które wprowadzają atmosferę zamyślenia, ale na dłuższą metę są drażniące.
[quote]Uwielbiam tą twoją troskę[/quote]
Wybacz, Rillo, ale reaguję alergicznie na "tą" zamiast "tę". Poprawiam tak nawet moich braci i znajomych.
[quote]Na moją nieśmiałą próbę zaprotestowania aż takiej uprzejmości[/quote]
Protestujemy przeciw czemuś, nie coś.
[quote]Ale dzisiaj nawet to nie zdawało rezultatu[/quote]
Nie dawało rezultatu, albo nie zdawało egzaminu.
[quote]Zdezorientowana, rozglądnęłam się dookoła[/quote]
A może 'rozejrzałam'?
[quote]Mateusz był niebiańsko szczęśliwy[/quote]
Czy to powtórzenie zwrotu "niebiańsko", który wcześniej pojawił się w rozmowie z panią Linde, jest celowe?
[quote]W niczym nie przypominał [b]tego [/b]dawnego, otoczonego wianuszkiem wielbicielek chłopaka. Wyglądał na porządnie zmęczonego życiem, jednak w jego oczy... Ciągle kryły w sobie [b]ten [/b]dziwny błysk, jak przed laty.[/quote]
Błąd, który sama często popełniam - wtrącanie słówka 'ten'.

Tak więc z uderzaniem do wydawców można się jeszcze wstrzymać, ale warto pracować i poprawiać, i pisać raz jeszcze :).
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 08.02.08, 2:32PM    Temat postu:

Shee jak zwykle czuwa ;) Bardzo się cieszę, że mam tak dobrego krytyka ;) Wszystkie błędy, które zauważyłaś ( po ponownym przeczytaniu swoich ostatnich odsłon przyznaję Ci pełną rację), postaram się w najbliższym czasie poprawić ;)
A co zwrotu "niebiańsko szczęśliwy", to był on powtórzony jak najbardziej celowo.
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum forum usunięte Strona Główna -> Kącik Literacki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 10, 11, 12 ... 18, 19, 20  Następny
Strona 11 z 20

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Programosy.
Regulamin