Forum forum usunięte Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Moja twórczość z lasu jodłowego.
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... , 11, 12, 13  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum forum usunięte Strona Główna -> Kącik Literacki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: 17.10.08, 8:32PM    Temat postu:

Dziękuję Ci Tusiu! Oczywiście, że nie porzucę "Dziewczynki". Właśnie zabieram się do następnej części. Może umieszczę ją nawet już dzisiaj...

Ostatnio zmieniony przez Gość dnia 17.10.08, 8:32PM, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 17.10.08, 8:37PM    Temat postu:

Och, Wiki! Byłoby wspaniale. :D Miałam bym okazję przeczytć ją tuż po zamieszczeniu. :D
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 17.10.08, 9:03PM    Temat postu:

Jak obiecałam Tusiu część pojawia się dzisiaj ;) Życzę miłego czytania!

[b]Dziewczynka [/b]
[i] część II [/i]

Staruszkowie dalej mieszkali w swojej chatynce. Dziwne, że nikt pomimo, że kobieta uciekła, nie zwrócił na nich uwagi. Byli bardzo szczęśliwi, bo wreszcie spełniło się ich marzenie. Wzięli ślub, który dał im pewien sędziwy ksiądz i mieli dziecko. Upragnione, wyczekane chwile wreszcie nadeszły.
Oboje byli jednak zgodni co do tego, aby nic nie mówić dziewczynce o przeszłości jej i jej opiekunów. Po prostu mówiło się tylko, że ta są jej opiekunowie i tyle. Sama dziewczynka nie była jeszcze w takim wieku, aby dopominać się o znajomość swoich korzeni i dlaczego akurat Ci ludzie ją wychowują. Pewnie był to błąd, jednak staruszkowie uważali, że tak będzie najlepiej.
Pewnego razu do chatki przyszedł mężczyzna. Mało mówił, tylko wszystko oglądał i poprosił o schronienie dla podróżnego. Małżeństwo tym chętniej się zgodziło, że mężczyzna powiedział, że podąża do ukochanej, która mieszka w dalekim państwie.
Dziewczynka nazwana Alicją miała wtedy 10 lat. Brązowe włosy, prawie zawsze w nieładzie dodawały jej uroku, a orzechowe oczy lśniły jakimś blaskiem. Uwielbiała chodzić po drzewach, kapać się w strumykach i kochała las i jego mieszkańców.
Była też kochana przez staruszków i uwielbiana przez podróżnych, którzy czasem zawitali do chatki i zawsze otrzymywali schronienie.
Ale ten podróżny był jakiś dziwny. Patrzył na wszystkie strony, a szczególnie na staruszkę i na to co robiła. Jednak rodzina nie zwróciła na to uwagi i wszyscy w końcu pokładli się spać.
W nocy podróżny wstał i wyszedł na zewnątrz. Dając jakieś tajemnicze znaki podkradł się do lasu i kogoś zawołał. W ciszy podążył do chatynki razem z dwoma mężczyznami, którzy wynurzyli się z leśnej ciszy.

Porwali kobietę...Staruszkę. Nie wiadomo po co. Nie wiadomo jak. Nie wiadomo czy wiedzieli o jej tajemniczej przeszłości...

Kilka lat potem, gdy Alicja wyrosła na piękną dziewczynę, zaginął też staruszek. Poszedł do lasu i nie wrócił do chatynki.
Alicja właśnie wracała do domku, z wiankiem na głowie. Nie zobaczyła nic oprócz licznych śladów na błocie. Wiedziała też, że jej opiekun poszedł do lasu, aby naciąć drzewa. Nie zaniepokoiło jej to zbytnio.
Jednak, gdy mężczyzna długo nie wracał Alicja zaczęła się niepokoić. Jednak choć z sercem przepełnionym strachem położyła się spać. Nie wiedziała nawet jak zasnęła. Obudziła się bladym świtem.
Jej opiekuna dalej nie było...
Alicja gorączkowo myślała co mogło się stać. Nagle jej wzrok padł na drewnianą skrzynię w kącie pokoju. Podbiegła do niej i otworzyła ją. Potem nawet nie zastanawiała się jak przyszło jej do głowy, aby tam zajrzeć. Była zbyt oszołomiona tym co tam zobaczyła.
Drewniana skrzynia nigdy nie była ruszana, opiekunowie także nigdy, przynajmniej przy Alicji jej nie otwierali, ale skrzynia była.
I teraz właśnie „dziewczynka” wpadła na pomysł, aby tam zajrzeć. To co zobaczyła wprawiło ją w zdumienie i lekkie przerażenie...
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 18.10.08, 11:14AM    Temat postu:

Dziękuje Wiki! :D Ja niestety dopiero dziś czytam twoje opowiadanie.

Wiki to opowiadanie jest naprawdę CUDOWNE! :D Cały czas trzyma mnie w napięciu. Ciekawa jestem, co Alicja znajdzie w skrzyni.... :) Nie mogę się doczekać następnej części! :D
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 18.10.08, 12:19PM    Temat postu:

Wiki, zgadzam się z Tusią, bardzo ładne opowiadanie :D Cieszę się, że piszesz dalej o losach "Dziewczynki", bardzo, bardzo jestem ciekawa co znalazła w skrzyni :D
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 07.11.08, 5:21PM    Temat postu:

[i]Rozdział 6[/i]

Mała Becky biegła przed siebie ze łzami w oczach. Co za bezczelny chłopak!
Nie dość, że nie udało jej się obejrzeć domu, to jeszcze ten chłopak...
Becky miała swoją dumę i była dodatkowo nad wyraz rozwinięta jak na swój wiek. Żeby ją tak obrazić...
Becky nie patrząc na nikogo, ani na nic, biegnąc przed siebie drobnym krokiem, wpadła nieuważnie na ulicę. Nic nie jechało, niczego nie było. Jednak niedaleko był zakręt...

Czerwony samochód wypadł z impetem na jezdnię, doktor Hause, był i tak spóźniony, wracał od umierającego pacjenta. Jeszcze spojrzenie na bok chwila nieuwagi i...
Zahamował przerażony. Jednak droga była śliska i nawet to nie wystarczyło, aby uchronić dziewczynkę.
Becky, malutka Becky leżała teraz pod kołami jak martwa.
Doktor Hause wybiegł z samochodu, a jacyś ludzie, którzy nie wiadomo skąd się zebrali w miejscu wypadku otoczyli samochód....

W klanie zapanowało przerażenie. Nigdy coś takiego się jeszcze u nich nie zdarzyło. Donna ciągle płakała i mało co odchodziła od zmysłów. Lekarze nie dawali Becky szans, choć robili co mogli, aby uratować dziewczynkę.
Piotr szukał najlepszych lekarzy i w desperacji uciekał się do rady każdego.
Donna bo kilku dniach strasznej zgryzoty i prawie martwoty w strasznym bólu duszy wstała z łóżka i starała się działać. Nocami płakała w poduszkę, a kilka razy zemdlała.
Nie wiadomo było co dokładnie jest małej Becky, lekarze tylko kręcili głowami, a doktora Hausa w ogóle nie wpuszczano do domu Donny i Piotra, poza tym nie chciał się narzucać jak wściekły i zrozpaczony Piotr wyrzucił go za drzwi.

Mała była dalej nieprzytomna, a doktor Hause, winiąc siebie całkowicie za to co się stało, obiecywał sobie pomoc dziewczynce. Dumny klan pomoc jednak odrzucał i sprowadzał najlepszych doktorów, jednak do pomocy tego się nie uciekł.
Stan Becky wydawał się beznadziejny. Wtedy to doktor zdesperowany, wiedząc, że nie będzie mógł żyć, jeśli dziewczynka umrze, zdecydował się na desperacki krok. Siłą wpakował się do domu Piotra i Donny i natychmiast zaczął błagać, aby go wysłuchano. Piotr równie szybko podszedł ku niemu i nie wiadomo co by się stało, gdyby nie Donna
- Piotrze wysłuchajmy doktora, już nic...nic...nie...mo..może zaszkodzić naszemu dziecku...dziecku! Tu głos matki wpadł w szloch, a doktor zaczął.
Małej potrzebna jest operacja powiedział, jest teraz w najlepszej klinice leczniczej, ale tam nic nie zrobią stwierdził ponuro. Skontaktowałem się z kliniką leczenia wypadków. W takim przypadku, tylko operacja może zaradzić, inaczej dziewczynka umrze.
Donna wstała już uspokojona:
- Dobrze, niech pan robi co zechce doktorze, zdajemy się na pana zdanie. I wybaczamy, wybaczamy panu, wiemy, że nie stało się to... umyślnie powiedziała jakby mówiła o lekkim zdarzeniu, a nie o wypadku.
Klan był wzburzony. Jak można w ogóle zaufać JEMU!!!
To on jest sprawcą, całego nieszczęścia.
- Że takiego się nie zamyka od razu! Wirginia była oburzona jak tak można.
Natomiast Donna kobieta o wielkiej sile nie uległa. Małą Becky zabrano na operację...


Ostatnio zmieniony przez Gość dnia 07.11.08, 5:22PM, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 11.11.08, 6:44PM    Temat postu:

Wiki, musze napisać, że byłam po prostu przetażona! W trakcie czytania pomyślałam sobie 'Chyba mi tego nie zrobisz i nie uśmiercisz m o j e j Becky' Przeszyły mnie wręcz dreszcze. Naprawdę czuję wielką sympatię do tej bohaterki, bo jakby nie było jestem jej chrzesną ;) Odcinek, wspaniały i trzymający w napięciu. Nadałaś też zdarzeniom bardzo szybkie tempo, co moim zdaniem było swietnym literackim ćwiczeniem ;)

Mam nadzieję, ze mała niedługo Becky dojdzie do siebie i trzymam za to kciuki :D
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 25.11.08, 12:59PM    Temat postu:

Opowiadanie dedykuję wszystkim moim Bratnim Duszyczkom.

[b]Spotkanie [/b]

[i]Mijały minuty...Patrzyła... Kto wie jak słodko wyglądają róże na tle zachodzącego nieba?[/i]

Jej zamiłowanie piękna i delikatności...

Miała oczy jak dwie gwiazdy, ręce białe jak śnieg, a cerę jak mleko z tymi właśnie różami. Czarne włosy... Wyglądała jak królewna Śnieżka. Dla niego była właśnie królewną. I byłaby nadal mimo już zniszczonych rąk, kilku zmarszczek i trzydziestu pięciu lat na karku.

Rosemary, Rose... Róża... Jej imię pasowało do niej.


Panna Rosemary Elison, kiedyś przez przyjaciół po prostu Rose, wstała z wiklinowego bujanego fotela. Wraz z nią wstawał świt. Zza jej pleców wyglądało gorące czerwone słońce, budzące się z krótkiego snu. W lecie słońce zawsze krótko śpi. Gniecie go poczucie obowiązku. Za to w ziemie uważa, że może sobie trochę pofolgować i leniuchuje nim różowe chmurki go nie zbudzą. Ale do rzeczy.
Panna Rosemary, zwana kiedyś przez przyjaciół Rose, zwana by tak była też przez przyjaciół teraz, ale teraz przyjaciół nie miała. Od tamtego zdarzenia w czerwcu piętnaście lat temu, zamknęła się w sobie. Jak mówiły miejscowe plotkarki, stała się dziwaczką. Niebawem wszyscy zapomnieli o kobiecie, a ona zadowolona z tego, jeśli od tamtego wydarzenia, mogłaby z czegoś zadowolona, starała się usunąć jeszcze bardziej w cień. Nikt już o niej nie mówił, oprócz jednego razu dokładnie 5 lat temu, gdy w księżycową noc, pijak, wracający do domu, zobaczył ją w ogrodzie.Była cała na biało.Wobec tego wspomniany pijak stanął jak wryty, zatoczył się i próbując uciec potknął się o kamień. Wszyscy myśleli potem, że zmyśla i opowiada bajki o duchu w ogrodzie, skontrolowano to przeproszono pannę Elison za najście i zapomniano.
Jedyną osobą, która widywała Rose (proszę, abyśmy ją tak nazywali, w końcu już ja poznaliśmy i pewnie już zapałaliśmy współczuciem), była starsza pani Emilia, której nazwiska nikt nie pamiętał, chyba tylko ona sama. Pani Emilia prowadziła mały sklepik, gdzieś na skraju wioski, a, ze w samej wiosce był duży sklep, odwiedzało jej mało osób z tejże wioski. Było za to dużo klientów z innej wioski, ale to zupełnie inna historia.
Rose chodziła codziennie do pani Emilii, a pani Emilia, która była bardzo mądrym człowiekiem, domyślała się jej bólu, mimo, upływu czasu o nic nie pytała i mało mówiła, patrzyła tylko swoimi mądrymi zielonymi oczyma.

Choć wojna skończyła się tak dawno ona nie potrafiła zapomnieć. Nie chciała. Pamięta wciąż jak razem tańczyli przy świetle księżyca, piekli jabłka na ognisku, zjeżdżali z górki na małych sankach. To takie banalne, mówią. Jednak to całe cierpienie Rose, jak jej się wydawało było dla ludzi banałem. Zapewne.

Właśnie dziś mijał następny rok. To właśnie wtedy piętnaście lat temu wzięła do ręki gazetę. Ta lista... Miała właśnie ją odkładać, gdy jeszcze raz spojrzała. Krzyknęła wtedy cicho i przeraźliwie i padła jak martwa na ziemię.

Dziś mogła tylko żałować. Żałować, że pozwoliła, że powiedziała wtedy: idź i tak Cię kocham.
Wzięła do ręki pożółkłą kartkę. Siadła znów. Krótki przejmujący wiersz jakże oddający tamten czas. Straszna I wojna. Jakiż dreszcz wywoływał ten wiersz, jakie cierpienie, ale też...ukojenie. Ukojenie, że nie jest sama w bólu. “Szczurołap” przeczytała cicho. Walter Blythe. Ciekawe czy żyje, czy zapomniał o tym co napisał. Czy zginął i dochował wiary?
To trudne szepnęła, ale dochowam wiary, dochowam!

W tydzień po tej pamiętnej nocy Rose musiała pojechać do Glen St. Mary.
Zanosiło się na burze. Skłębione chmury na niebie, gorące powietrze.
Rose przyśpieszyła kroku. Silniej powiało. Ludzie szybko chronili się gdzie mogli. Uderzyła pierwsza błyskawica. Nagle dziwny podmuch zgiął drzewa. O dziwo zaczął sypać grad.
Rose przez cały ten czas starała się dobiec do domu na lekkim wzniesieniu. Może mi tak zechcą użyczyć schronienia pomyślała stukając do drzwi.
Otworzyły się. Na progu stała kobieta o bardzo, bardzo smutnych oczach, ubrana w piękną czarną sukienkę.
Rose starając się wyglądać jak najbardziej godnie zapytała czy mogłaby schronić się u kobiety tylko na jedną noc. Oczywiście zapłacę zapewniła z zapałem.
Proszę, odpowiedziała tajemnicza jak ją nazwała w myśli Rose, a o płaceniu proszę nie mówić. Mój dom... tajemnicza przez chwilę się zawahała, zawsze stał otworem dla ludzi. Proszę wejść.
Gdy Rose weszła zobaczyła przytulne, jasne wnętrze. Tajemnicza kobieta zaproponowała, aby Rose się przebrała, dała jej jedną ze swoich sukni, która o dziwno pasowała i poprosiła na kolację, nie słuchając żadnych wymówek i zapewnień, że nie trzeba.
Siadły przy kolacji. Kobieta mało mówiła, podobnie Rose. Po jakimś czasie kobieta podniosła głowę i przedstawiła się. Rose coś zaświtało na dźwięk jej nazwiska, lecz umilkła. Dopiero po chwili zapytała niepewnie:
-Czy, aby przypadkiem nie jest pani jakąś krewną pastora?
-Na to wygląda uśmiechnęła się nieznajoma. Miała bardzo piękny uśmiech, lecz nie zagościł on na długo na jej twarzy. Rodzice już tu nie mieszkają. Ja po prostu zżyłam się z tym otoczeniem i wolałam tu zostać.
-Mam nadzieję, że nie przeszkadzam, zaczęła znów Rose, w końcu tak wtargnęłam niespodziewanie... Pani rodzina na pewno nie...
Tu Rose przerwała speszona i zdumiona.
-Co pani jest? Co pani jest? Szepnęła bez tchu.
Bowiem gospodyni zmieniła się na twarzy, stała się bardzo blada. Włożyła twarz w dłonie i wyglądało jakby...łkała?
-Proszę pani? Co się dzieje?
Kobieta podniosła swój wzrok. Przepraszam... szepnęła. Przepraszam, po prostu przypomniałam sobie coś. Miała zaszklone oczy i wydawało się, że jest bardzo smutna.
-Uraziłam czymś panią? Przepraszam... jeśli, coś
-Nie przerwała gospodyni ostro, nic się nie stało. Po prostu, nic.
Rose westchnęła, ściskając mocniej ręce. Ona też przeżywała ciężkie chwile, jednak nie zamierzała mówić o tym. Wstała.
-Dziękuję za gościnę, ale chyba już pójdę?
-Co pani? Kobieta ożywiła się lekko. Na zewnątrz szaleje wichura, proszę zostać!
Poprowadziła kobietę do jednego z pokoi, dobranoc powiedziała. Gdyby pani czegoś potrzebowała proszę wołać.
Odeszła.
Rose była zdziwiona. Kobieta o nic nie pytała, niczego nie chciała wiedzieć. A jakbym była morderczynią, pomyślała. Jednak potem smutno się uśmiechnęła. To po prostu dobra kobieta. A ja powinnam już zasnąć, zapomnieć powiedziała ukrywając twarz w dłoniach.
Dopiero po długim czasie wstała.

Rano zeszła na dół. Nikogo nie było. Postanowiła mimo tego, że gospodyni nic nie chciała zostawić pieniądze i cicho wyjść. Jednak, zrobiła coś co podpowiedziało jej serce. Potem, uznała, że dzięki temu na nowo odżyła. I, że nie mógł to być przypadek. Wzięła kartkę. Wypisując na niej nie swój ukochany wiersz, autorstwa Waltera Blythe, nie wiedziała po co to robi. Przez myśl przeszło jej, że to jest niepotrzebne, że to jest głupie, lecz napisała do końca, po czym zakończyła:


W podziękowaniu za gościnę.

Rose Elison


Wyszła kierując się szybkim krokiem ku stacji. Jednak coś ją tknęło i zawróciła. Nie wierzyła nigdy w przeczucie, ani w przeznaczanie, lecz potem ze zdziwieniem to wspominała.
Wbiegła do domu w którym gościła poprzedniego wieczoru. Krzyknęła.
Gospodyni leżała koło jej listu jak martwa. Z jej dłoni wysypały się kwiaty, tworząc barwny dywan wokół niej.
Rose podbiegła szybko, przykładając dłoń do pulsu. Żyje, żyje, szepnęła gorączkowo. Pewnie tylko zemdlała! Usiłując podnieść kobietę usłyszała cichy jęk.
Proszę pani, proszę pani!?
Kobieta otworzyła oczy.
Nic pani nie jest? Co się stało? Dlaczego pani zemdlała? Pytała Rose, pomagając kobiecie wstać.
Kobieta oddychała głęboko patrząc na leżące na biurku podziękowanie. Wzruszyła mnie pani, szepnęła. To przez ten wiersz. Tak starałam się dochować wiary krzyknęła nagle gorzko i opadła na fotel. Straciłam go, dawno temu, powiedziała walcząc z napływającymi do oczu łzami.
Kogo pani straciła, co się stało? Spytała Rose, łapiąc nerwowo oddech i mrugając szybko.


Wieczorem, tajemnicza kobieta, poszła do miejscowego kościoła. Podeszła do jednej z ławek.
[i]
“Pamięci Waltera Blythe”[/i] Głosiła tablica wznosząca się na ścianie.

Tak... Dziękuję Walterze szepnęła. Dziękuję za Rose, za pocieszenie dziękuję Ci za wszystko.


[i] Una Meredith powoli podążyła do domu na wzgórzu.[/i]


Ostatnio zmieniony przez Gość dnia 24.12.08, 10:50PM, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 25.11.08, 4:24PM    Temat postu: Moja twórczośc z lasu jodłowego

Piękne Wiki ,bardzo mi się podobało .Przepraszam ,że dawno nie czytałam i nie komentowałam ,zajęta byłam pisaniem własnych opowiadań (mam nadzieję ,że się nie gniewasz ).To ostatnie opowiadanie ma jakoś taką szczególną atmosferę ,takiej tajemnicy .
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 25.11.08, 4:33PM    Temat postu:

Dziękuję Ci bardzo!
Oczywiście, że się nie gniewam, nie mam za co :)
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum forum usunięte Strona Główna -> Kącik Literacki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... , 11, 12, 13  Następny
Strona 12 z 13

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Programosy.
Regulamin