Forum forum usunięte Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Literackie próby Ajriszy
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum forum usunięte Strona Główna -> Kącik Literacki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: 03.08.08, 5:24AM    Temat postu:

Wspaniale ajrisz :) Czekam na następną część i mam nadzieję, że będzie nieco dłuższa :)
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 03.08.08, 1:45PM    Temat postu:

-Mademoiselle! Mademoiselle!- jak z zaświatów dobiegały do niej czyjeś przerażone okrzyki. Powoli otworzyła oczy. Leżała na łóżku w jakimś sterylnie czystym pokoju… Stopniowo przypomniała sobie, co się stało…
-No, nareszcie…- usłyszała głos młodego mężczyzny. –Zemdlała nam panienka tuż przed bramą…
-Kim… kim pan jest?- spytała słabym głosem.
-Pan…? Żaden pan, jestem Paul, mieszkam w tym domu. Może powinienem zawołać lekarza?
-Nie… nic mi nie jest, naprawdę..- Una nie miała w tej chwili ochoty tłumaczyć obcemu chłopakowi, że to miejsce jest nawiedzone, a ona po prostu była tego świadkiem.
-No dobrze… Gdyby panienka czegoś potrzebowała, jestem w pokoju obok. Dobrej nocy.

Jean nie mógł zasnąć. Przewracał się na łóżku z boku na bok, cały czas mając przed oczami twarz dziewczyny obserwującej ich zza płotu. Wydawała mu się dziwnie znajoma… I te oczy… Jak przez mgłę przypomniał sobie kilka strasznych nocy, pełnych huków i grozy… To właśnie wtedy po raz pierwszy, a może i nie? Zobaczył tą twarz. Być może ta dziewczyna jest częścią tego, o czym on nie ma pojęcia… Może towarzyszyła mu już kiedyś…
-Paul?- przywołał do siebie wchodzącego kolegę. –Słuchaj, czy ty znasz tę dziewczynę… no wiesz, co zemdlała pod bramą ośrodka?
-Nie, skąd…- odparł szeptem Marsylczyk.- Pierwszy raz ją widziałem. A poza tym ona na pewno nie jest Francuzką… To się czuje po akcencie… Wiesz, ja myślę, że ona ma coś wspólnego z twoim dawnym życiem, może nawet ci pomóc odzyskać tożsamość… Ale teraz już śpij, jutro z nią porozmawiamy…
Następnego dnia Jean zerwał się bardzo wcześnie. Chciał jak najszybciej rozwikłać zagadkę swojego pochodzenia. Niestety, okazję do rozmowy z Uną miał dopiero po śniadaniu, gdy dziewczyna udała się na samotny spacer po ogrodzie. Obaj młodzieńcy podeszli do niej.
-Spokojnie, chcieliśmy tylko porozmawiać…- zaczął Paul, widząc, jak córka pastora nagle blednie. Dziewczyna jednak podniosła się z ławki i uciekła w kierunku domu.
-Jean, wracaj do siebie. –nakazał Marsylczyk.- Jak widzisz, to ty na nią tak działasz, ze mną wczoraj rozmawiała normalnie, nie bała się mnie. Ja to załatwię.
Marsylczyk znalazł Unę w jej pokoju. Siedziała na łóżku, patrząc w okno pustym, martwym wzrokiem.
-Niech się panienka nie boi…- rzekł, wszedłszy do pokoju. –Mój kolega nie będzie już panienki niepokoił. Bo to przez niego panienka uciekła?
-Taak…- wykrztusiła zdezorientowana dziewczyna. Stopniowo opowiedziała Paulowi o tym, kim jest i dlaczego zdecydowała się przeprowadzić aż tutaj.
-Ale co ma z tym wspólnego Jean?
-To nie jest Jean… Kiedyś, przed laty, nazywał się Walter Cuthbert Blythe… Poznałam go… Akurat jego przecież nigdy bym nie zapomniała… Ale jak to się stało? Przecież wszyscy byliśmy przekonani, że tutaj spoczywają jedynie jego doczesne szczątki?- urwała nagle, bo w tym momencie przypomniała sobie to, co zobaczyła na cmentarzu. Zginął inny Walter Blythe, depesza trafiła nie pod ten adres co trzeba… Co z nim będzie?- zapytała nagle.
-A to już od panienki zależy… I ode mnie… Może jesteśmy mu w stanie pomóc odnaleźć siebie, a wtedy wszystko się jakoś ułoży… A może będzie musiał zostać tutaj jako Jean Bez Nazwiska…
Una w jednej chwili zdecydowała, że pomoże Walterowi wrócić do domu. Za wszelką cenę. Do tej pory miała przed oczami panią Blythe, długie tygodnie leczącą się na depresję, a także załamane dziewczęta ze Złotego Brzegu… A ona sama? Czy będzie w stanie pokochać nowego Waltera? Tego wrażliwego, delikatnego poety już nie ma, to na pewno… Kim teraz jest człowiek, dla którego poświęciła swe dziewczęce marzenia?
Postanowiła spróbować mu pomóc. Dochowała wiary, o którą prosił w „pośmiertnym” liście do Rilli, wiary nie tylko jemu, ale także wartościom wyniesionym z domu… Teraz miała okazję to udowodnić…
-Jean? –zawołała go przy kolacji.- To znaczy… Walter?
Chłopak zareagował natychmiast, ucieszył się, że dziewczyna już się go nie boi. Cicho przeprosił współtowarzyszy i przysiadł się do niej.
-Czy Walter… to moje prawdziwe imię? Powiedz coś, czy masz coś wspólnego z moim poprzednim życiem? Czy ja miałem dom, rodzinę?
-Tak…- w oczach dziewczyny pojawiły się łzy. –Masz rodzinę, dużą, kochającą się rodzinę… Ja też pochodzę z Kanady, z Glen, jak ty…
Glen… W duszy Jeana pojawiło się kolejne, mgliste wspomnienie. Mała wioska portowa…
-Tak… Glen… Powiedz, czy są tam herbaciane róże?
Una zrozumiała. Pamiętała określenie, którym obdarzył ją kiedyś Walter.
-Tak, tak… -głos jej zadrżał. –Wrócisz do domu, zobaczysz… Wrócisz, musisz wrócić, masz dla kogo…
-Nie… Oni… Ty coś wiesz, prawda? Żyją jeszcze?
-Tak, żyją… Przede wszystkim twój ojciec, nazywa się Gilbert Blythe, pochodzi z Avonlea… Jesteś do niego bardzo podobny…-uśmiechnęła się, jednak była to radość przez łzy; chłopak bowiem jej nie poznawał, przynajmniej nie tak, jak ona by tego chciała.-Twoja mama nazywa się Anna Blythe, długo chorowała, ale gdy cię zobaczy, na pewno bardzo się ucieszy… Masz dwóch braci, Jima i Shirley’a- tłumaczyła niemowlęcej duszy.- Jim jest już chyba żonaty z moją siostrą, Faith, a co do Shirley’a to nie wiem, co się z nim dzieje… i trzy siostry… Anię i Dianę, to bliźniaczki, i Rillę. Nawet nie wiesz, jak bardzo zmieniła ją wojna i twoja… nieobecność.- bała się użyć słowa „śmierć”, nie wiedziała bowiem, jak Walter na to zareaguje.
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 03.08.08, 1:55PM    Temat postu:

Ajrisza, to niezwykłe, jak szybko zamieszczasz opowiadania! :mrgreen: Ledwie zdążę przeczytać jeden odcinek, już jest drugi! ;) Podoba mi się opowiadanie o Walterze i Unie... Czekam na kolejne części!
Mam tylko jedną prośbę... mogę?... Proszę, abyś... pisała dłużej!!! :D
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 04.08.08, 7:49AM    Temat postu:

Moim zdaniem to wciągające opowiadanie. Także proszę o dłuższe odcinki. :D Powodzenia w dalszym tworzeniu :D
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 04.08.08, 1:50PM    Temat postu:

.-Aha, jest jeszcze Susan, na początku była kimś w rodzaju pomocy domowej, a teraz jest praktycznie jak rodzina… To znaczy, co do niej nie mam pewności, czy jeszcze żyje… Ja też dawno nie byłam w Glen…
-Zrozum, dziewczyno- rozmówca nadal jej nie poznawał- ja nie mogę teraz tam wrócić. Nie chcę przewracać ich życia do góry nogami… Zresztą… Pewnie już o mnie zapomnieli, mają dosyć własnych problemów…
Wściekła Una natychmiast wyszła ze stołówki. Nie mogła już słuchać tego, co wygaduje nowy Walter… Próbowała mu pomóc, naprawdę próbowała, jednak on najwyraźniej nie chce tej pomocy… Udała się do Paula i wszystko mu powiedziała.
-Spokojnie, panienko… Ja spróbuję to załatwić…- powiedział wreszcie Marsylczyk. –Panienki nie zna, to i nie słucha, ja mu od ośmiu lat towarzyszę…
Paul charakteryzował się wielkim uporem i determinacją, toteż jeszcze tego samego dnia, kiedy Jean wrócił na chwilę do pokoju, zabrał się do dzieła.
-Słuchaj, Walter, daj sobie szansę… -zaczął. Specjalnie nie zwracał się już do niego po przybranym imieniu, aby powoli przyzwyczaić go do tego, że jednak ma tożsamość, że wie, skąd pochodzi. -To nie jest przypadek, że spotkałeś teraz tę dziewczynę… Może oboje powinniście wrócić do Glen… Spróbować chociaż na nowo wpasować się w ich życie…
-Paul, a czy tobie byłoby łatwo tak po prostu stanąć na progu domu po ośmiu latach? Przecież oni już na pewno o mnie zapomnieli… Przez tyle lat nie zadali sobie trudu, żeby mnie poszukać!
Kolega znał oczywiście prawdę o nieobecności Jeana-Waltera w Glen i o jego rzekomej śmierci, podobnie jednak jak Una bał się ją ujawnić, ze względu na stan psychiczny swojego towarzysza.
-Ja mimo wszystko dalej uważam, że powinieneś spróbować. Nigdy się nie dowiesz, dlaczego cię nie szukali, jeżeli sam tam nie pojedziesz… Nie myślisz chyba, że ktoś z twojej rodziny będzie próbował się przedrzeć do Europy, żeby nawiązać z tobą jakikolwiek kontakt… Nawet nie wiesz, jak trudno teraz znaleźć pieniądze na taką wyprawę… Jeszcze do tego, jak się nie ma rodziny gdzieś w Europie i trzeba się zdać na hotele… Poza tym nie gniewaj się, ale przez cały ten czas cię obserwowałem i uważam, że nie bardzo pasujesz do tego środowiska. Marzysz o posiadaniu własnego kąta, jakiejś przestrzeni tylko dla siebie, a tutaj jak widzisz jest o to dosyć trudno… Z nikim tak naprawdę nie nawiązałeś przyjaźni… W Boże Narodzenie nie schodzisz do stołówki na wieczerzę, tylko siedzisz w pokoju, światło zgaszone… Naprawdę, spróbuj.. Uda ci się, zobaczysz…
-Tak myślisz? No to chyba będę musiał przeprosić dziewczynę… Przecież chciała dobrze…
-No i wreszcie rozmawiasz jak człowiek, przeproś ją i załatwiajcie wspólny powrót do ojczyzny… Słuchaj, ileż można żyć tak daleko od swoich?
-Poczekaj! Poczekaj, chciałem porozmawiać… Przepraszam, wiem, że chcesz dobrze…- Walter próbował nawiązać rozmowę z Uną. –Zdecydowałem się. Mogę spróbować wrócić do tego, co było kiedyś… Chociaż bardzo się boję…
-Myślisz, że ja nie?

Trzy tygodnie później Una i Walter żegnali europejskie wybrzeża i statkiem HALIFAX płynęli do ojczyzny. Do miasta portowego odwiózł ich oczywiście wierny Paul, który cały czas trzymał kciuki za kolegę, aby ten powrócił do dawnego życia. Przy pożegnaniu obiecał odwiedzić ich tak szybko, jak tylko się uda.
-Dziękuję panience, że tego dokonała… Ten chłopak już nigdy nie będzie Jeanem Bez Nazwiska… -szepnął Marsylczyk, ściskając dłoń Uny. –Obiecuję, że będę pisał… A tobie, Walter…- zwrócił się do Blythe’a- życzę dużo szczęścia. Masz je na wyciągnięcie ręki…-uśmiechnął się tajemniczo.
Podróż mijała stosunkowo szybko. Una wyjęła z torby robótki ręczne i zabrała się do szydełkowania, Walter natomiast wyszedł na chwilę na pokład. Oparł się o burtę i wybuchnął płaczem. Zdawać by się mogło, że z tymi łzami żegna osiem lat „człowieka znikąd” i budzi się do nowego życia… Nowego- starego życia…
-Wszystko w porządku?- usłyszał nagle nad sobą głos Uny.- Zaraz zapadnie noc, wracaj lepiej do kajuty…
-Nie, jeszcze tutaj postoję…

Pogoda w dzień ślubu Nan i Jerry’ego była niczym na zamówienie. Od rana świeciło słońce i tylko od czasu do czasu leciutki wietrzyk trącał listki Trójki Kochanków. Na Złotym Brzegu już poprzedniego wieczora zapanowało niezwykłe ożywienie. Zjawiła się ciotka Diana z Avonlea, z córką i dwojgiem wnucząt, także Davy z żoną i córką, zatem Rilla i Diana miały pełne ręce roboty. Faith wpadła tylko na chwilę, z wiadomością, że plebania jest już ustrojona jak należy. Jim, Karol i Shirley, drużbowie, ubierali się w dawnym pokoju chłopców. Susan i pani Blythe zajęte były ostatnimi przygotowaniami.
….
Tymczasem w Halifaxie, w pewnym niedrogim dworcowym motelu, para młodych ludzi spożywała skromne śniadanie.
-Spokojnie Walter, nie musisz się spieszyć, pociąg do Glen mamy dopiero po południu, w ogóle nie rozumiem, co cię tak szybko z łóżka zerwało…-mówiła Una, chociaż tak naprawdę rozumiała. Rozumiała doskonale.

W małym kościółku w Glen po raz pierwszy od niepamiętnych czasów było tak tłoczno. Rilla i Diana z dziećmi z trudem znalazły miejsca siedzące.
Nan wyglądała prześlicznie w swoim najważniejszym w życiu dniu. Suknię, skromną, ale właśnie dlatego piękną, sprowadzili jej Fordowie z Toronto. W długie, brązowe włosy wpięty miała sznur pereł. Cała promieniała szczęściem, jakby dostała gwiazdkę z nieba. Sakramentalne „tak” wymówiła ze łzami wzruszenia w oczach. Po mszy wszyscy udali się na plebanię, na przyjęcie.
-Mówiłem ci, niepotrzebnie dałem się namówić na ten powrót…-powiedział Walter, gdy wraz z Uną bezskutecznie stukał do drzwi Złotego Brzegu.
-Spokojnie, wiem gdzie są… Chodź…
Stara plebania wyglądała prawie tak, jak pamiętała ją Una sprzed wyjazdu. Różniła się tym tylko, że nad drzwiami wisiało mnóstwo kolorowych balonów, zaś z podwórza, już nie tak zagraconego jak swego czasu, rozbrzmiewały dziecięce śmiechy.
-No, Walter, chyba miałam rację, że cię tu przyprowadziłam… Ktoś bierze dzisiaj ślub…
-Nie chcę nikomu przeszkadzać…- wymamrotał chłopak, ale w tym momencie drzwi plebanii nagle się otworzyły…
--------
obstawiajcie kto jako pierwszy zobaczy "wskrzeszonego" Waltera:)
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 04.08.08, 3:02PM    Temat postu:

Mi się wydaje, że pewnie Rilla :) Super, Ajrisz :)
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 04.08.08, 4:23PM    Temat postu:

Miałaś rację ten odcinej jest dłuższy :D Tak trzymaj ;)
Co do osoby która pierwsza zobaczy Waltera to też stawiam na Rille :D
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 04.08.08, 6:21PM    Temat postu:

Stała w nich młoda, ładna kobieta o rudych włosach i miłej twarzy.
-Una?! Ty tutaj?- rzuciła się przyjaciółce na szyję.
-Witaj Rillo…
Ale w tym momencie wzrok Rilli spoczął na Walterze. Nie był już tym młodym, delikatnej urody poetą, wojna również na jego wyglądzie odcisnęła piętno. Na twarzy miał ciągnącą się przez cały lewy policzek szramę- lekarz w przytułku powiedział, że niestety znamię zostanie do końca życia. Puszyste niegdyś, czarne włosy miał przystrzyżone niemal na zapałkę. Lewa noga także była pamiątką po wojnie- dosyć poważnie na nią utykał.
-Tto… to niemożliwe…- wyszeptała tylko, po czym przerażona uciekła w głąb plebanii.

-Miałaś zawołać dzieciaki do domu, co się tam dzieje?- zapytał Kenneth, widząc w jakim stanie jest jego żona.
Ale Rilla nie chciała mówić, cała się trzęsła. Wściekły Ken postanowił wyjść i sam sprawdzić. Pod drzwiami plebanii natknął się na Unę pocieszającą załamanego Waltera. Natychmiast do niego przypadł.
-Gadaj, co zrobiłeś mojej żonie! –chwycił go za koszulę i mocno potrząsał.-Bo ci nie daruję, gołymi rękami załatwię, przysięgam!!!
-Ken, proszę cię, ja to wszystko wyjaśnię…- odezwała się cicho Una. Nie wiadomo jak tego dokonała, ale Kenneth puścił Waltera i zgodził się jej wysłuchać.
-Przepraszam…-powiedział po chwili zmieszany, wyciągając rękę do szwagra. –Ale sam rozumiesz, jak zobaczyłem Ril w takim stanie… Musiałem zareagować…
-Jasne.. –odparł przybysz, nie patrząc w oczy swojemu rozmówcy. -Ale ja nie chciałem jej skrzywdzić… Nikogo nie chciałem skrzywdzić..
-Boże, Walter, kto tutaj mówi o krzywdzie?! I ty, Uno, też tutaj! A to się Jerry ucieszy, lepszego prezentu ślubnego nie mógł sobie wymarzyć…- Ken dopiero teraz przywitał się z córką pastora.-No, ale wejdźmy do środka, nie będziemy przecież stali cały czas przed domem...
W pokoju gościnnym plebanii pełno było ludzi. Na dźwięk kroków wszystkie głowy odwróciły się w kierunku wchodzących. Pani Blythe zaczęła płakać, Davy i ciotka Diana rzucili się ją pocieszać.. Jerry natomiast wstał od stołu i podbiegł przywitać się z siostrą.
-Mój Boże, chyba wymodliłem dzisiaj twój przyjazd… Szkoda, że Rosemary tego nie doczekała…- przytulił Unę, chcąc ukryć łzy wzruszenia. -Walter?! Ty żyjesz?!- pan młody po przyjacielsku uścisnął szwagra.- Jak to…
Ale słowa Jerry’ego zostały zagłuszone przez radosne krzyki bliźniaczek ze Złotego Brzegu, które, przepychając się przez tłum, podbiegły przywitać gości. Nan nie zważała na swój nietypowy strój… Emocje wzięły górę… Tak dobrze było zobaczyć znów brata, za duszę którego modliła się co wieczór w swym panieńskim pokoju… Do radosnego zgiełku dołączyli po niedługim czasie państwo Blythe, a także Jim, Faith, Shirley i Karol. Walter stał, patrząc na wszystkich z mniejszym niż na początku, ale jednak ze strachem.
-A gdzie jest Rilla?- spytał nagle Shirley. Wiedział, że kto jak kto, ale najmłodsza siostra najbardziej się ucieszy z powrotu Waltera…
-Właśnie... Ken, wiesz coś na ten temat?- drążył sprawę Jim. –Nie to nie, pójdę jej sam poszukać…
Znalazł siostrę na strychu plebanii. Siedziała na starej skrzyni z twarzą ukrytą w dłoniach. Bez słowa usiadł obok.
-Wrócił… Wrócił…- szeptała do siebie.
-Tak, wrócił… Posłuchaj, siostrzyczko, wszyscy byliśmy przekonani, że nie żyje... Zresztą widziałaś, pamiętasz, w jakim stanie byłem zaraz po przyjeździe z frontu? Kiedy myślałem, że już nigdy nie spotkam kogoś, kto towarzyszył mi przez całe dzieciństwo i większość lat młodzieńczych? Najlepszego przyjaciela? Ril, dlaczego się tu schowałaś?
-Jim, ty nic nie rozumiesz… Kiedy go zobaczyłam, pomyślałam, że to duch… Tyle razy modliłam się, żeby jeszcze choć raz go zobaczyć, ale nie wierzyłam, że to się stanie naprawdę… Zresztą posłuchaj, kto otrzymawszy TAKĄ depeszę liczy na to, że zaszła jakaś pomyłka? NIKT…
-Wiesz, po cichu łudziłem się, że coś takiego może zajść… Ale to były tylko moje pobożne życzenia… Dobrze, Ril, zejdź na dół, spróbuj porozmawiać z Walterem… Pamiętasz chyba, jak bardzo się kiedyś kochaliście… Jak chętnie ze sobą rozmawialiście… Teraz na takie rozmowy będziecie.. będziemy mieli całe życie… Teraz wszystko będzie dobrze…
-Tak, Jim… Masz rację, chyba spróbuję…
-I to mi się w tobie podoba, teraz mówisz jak moja siostra…- zaśmiał się łobuzersko James.
Rilla powoli zeszła na dół. Waltera nie było wśród gości, Una powiedziała jej, że przed chwilą wyszedł się przejść.
-Zostawić was teraz samych?- zapytała Meredithówna przyjaciółki.
-Tak, chyba tak będzie lepiej… Dzięki, Una…

Walter wolnym krokiem szedł w stronę Doliny Tęczy. Stopniowo docierały do niego obrazy z dzieciństwa, z poprzedniego życia, które zamknął zaciągnięciem się do wojska…
-Tylko dlaczego rzekomo ukochana siostra nawet nie raczyła ze mną porozmawiać, a wzięła i uciekła?- mruknął do siebie. Smętnie przycupnął na kamieniu.
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 04.08.08, 6:42PM    Temat postu:

No proszę, widzę, że powrót Waltera spowodował małe zamieszanie... Jestem ciekawa, co będzie dalej! ;)
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 04.08.08, 7:39PM    Temat postu:

Och, Ajrisz i za co miałabym się złościć? Przecież twoje opowiadanie jest śliczne, fakt inaczej wyobrażalam sobie zachowanie Rilli, ale przecież właśnie na tym polega urok czytania tych "cudzych myśli". Bohaterowie powstający w głowach pisarzy, także w Twojej zaskakują nas i to jest piękne.
Tak czy inaczej Twoje opowiadanie bardzo mi ise podoba i wiem, że mogę na Ciebie liczyć jeśli chodzi o następną część :D
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum forum usunięte Strona Główna -> Kącik Literacki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
Strona 2 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Programosy.
Regulamin