Forum forum usunięte Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Własna Twórczość
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum forum usunięte Strona Główna -> Kącik Literacki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: 21.08.07, 4:59PM    Temat postu:

oo to czekam! :)
[color=darkred]Angelu - na tym forum krótko nie znaczy dobrze :). Następnym razem wysil się troszkę bardziej! [/color] :wink:
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 21.08.07, 5:36PM    Temat postu:

Tym razem,wrzucam dwie,całkiem odrębne historie z cyklu 'Myśli o wojnie' <jako ciekawostkę,podam,że rok temu znajdował się on w pracy konkursowej ;)>
_____________________________________
[b]Myśli o Wojnie[/b]

[b][color=green] Tekst Pierwszy[/color][/b]
Wojna zmienia ludzi. Kiedy po raz pierwszy Diana usłyszała to stwierdzenie, nie rozumiała. Wojna wydawała jej się czymś tak abstrakcyjnym i odległym jak opuszczenie Avonlea lub wyprawa na księżyc. Nawet nie zauważyła,kiedy Wojna ułożyła się wygodnie na wycieraczce przed drzwiami posiadłości państwa Wright i czekała na swoją porę.
Był zimny poranek,gdy Mały Fred stanął w drzwiach salonu prosząc matkę o rozmowę. Diana do dzisiaj pamiętała swój perlisty śmiech,który wzbudziła pełna powagi mina młodego człowieka. Przez głowę przeleciała jej lotem błyskawicy tylko jedna myśl - czy jej pierworodny czasem się nie zakochał. W wyobraźni już widziała ten szczególny dzień. Rozstawione w ogrodzie stoły, okazały tort weselny... Łzy wzruszenia na twarzy jej i Alfreda... Śmiechy dzieci i przyciszone rozmowy dorosłych... Szczęście wyzierające z każdego kąta starego domostwa...
- Chyba najpierw powinieneś oznajmić to ojcu... - uśmiechnęła się do syna.
- On wie... - odparł cicho chłopak.
- I trzymał to przede mną w tajemnicy?! Jego małomówność przechodzi wszelkie pojęcie!
- A więc nie sprzeciwiasz się? - zapytał zdumiony.
- Bardzo się cieszę,kochanie... - pogładziła bladą twarz Freda.
- Od początku byłem pewien,że zrozumiesz! - wykrzyknął uszczęśliwiony. - Kiedy Bill się zaciągnął,jego matka strasznie rozpaczała... - uzupełnił.
Więc o to chodziło... Twarz Diany raptownie poszarzała,a iskry w jej oczach przygasły.
- A więc i ciebie przyszło mi oddać? - zapytała cicho.
- Wrócę,mamo... - Fred pocałował Dianę w czoło. - Obiecuję...
Pani Wright pokiwała tylko smętnie głową. Jej mały synek rozpoczął swoją drogę do męskości,a ona nie mogła zrobić nic,by temu zapobiec... Musiała pozwolić mu iść...
____________________________________
[b][color=green]Tekst Drugi[/color][/b]
Powietrze całe przesycone było tamującym dech w piersiach,dusznym zapachem prochu. Wiatr roznosił po polach niezwykłą mieszankę krwi,potu i wszechobecnego strachu. W tym całym zamieszaniu spacerowała Śmierć. Była wszędzie - spała w zimnych lufach karabinów,szeptała w głowach żołnierzy,czaiła się w oczach walczących.
Bitwa pod Courcelette toczyła się już dobre kilka godzin. W wydeptanej przez miliony nóg czerwono - brunatnej trawie konali młodzi chłopcy, których zmęczone i wymizerowane twarze przedwcześnie zdobiły zmarszczki. Niektórzy bohatersko podnosili się,jakby chcąc zaprzeczyć nieuchronnemu i walczyć dalej,jednak szybko padali z powrotem,by już nigdy nie powstać. Śmierć nie lubiła ludzi,którzy śmiali jej się prosto w oczy, dlatego mimochodem nakierowywała zbłąkane kule w ostateczny cel. Nigdy nie przegrywała.
W samym centrum potyczki znajdował się ciemnowłosy młodzieniec o niegdyś rozmarzonym,teraz jednak zawoalowanym bólem spojrzeniu. Szare oczy żołnierza przesuwały się po polu walki,palce same zaciskały się na spuście,gdy oddawał kolejne strzały. W niczym nie różnił się od wielu innych dzieciaków,którym wewnętrzny głos kazał bronić ojczyzny...
Walter Blythe jak wszyscy wiedział o bezsensowności walki zbrojnej. To nie tak miało wyglądać. Towarzysze broni,ci znani i nieznani z nazwiska powinni w tej chwili być przy swoich rodzinach. Powinni wygrzewać się w słońcu,marzyć,spacerować... Przeżywać małe radości,których wcześniej nie doceniali,a teraz traktowali niczym nierzeczywisty sen.
Koło ucha chłopaka świsnęła kula mijając go o kilka milimetrów. Stojący tuż za nim żołnierz nie miał tyle szczęścia, został boleśnie ugodzony w krtań,a teraz konał,ściskając w ubrudzonej ziemią dłoni jakąś błyskotkę.
- Oddaj to... Molly... - wycharczał.
Walter skinął głową. W chwilę później,mężczyzna już nie żył.
***
Wysoka,płowowłosa kobieta przechodziła bez trudu po pełnym trupów polu. Walka dobiegła końca. Kanadyjczycy odnieśli ciężko okupione zwycięstwo. Rozglądała się bacznie dookoła,jakby kogoś szukała. Napotkała jedynie pełen nienawiści głos Śmierci:
- Odejdź stąd... - wiatr syknął ostrzegawczo. - To nie twoje miejsce...
Kobieta jednak nie wyglądała na zalęknioną,wręcz przeciwnie,jej orzechowe oczy patrzały przed siebie pewnie i dumnie.
- Nie czas,żebyś już opuściła to miejsce? - zapytała dźwięcznie.
- Póki choć jeden żołnierz znajduje się na posterunku,będę czekać... - odparła,posyłając ku nieznajomej duszący kłąb ciemnego powietrza.
***
Nawet nie wiedział,kiedy to się stało. Był pewien,że go to ominie i dane mu będzie ujrzeć jeszcze kochaną mateczkę, rodzeństwo... Skąpaną w świetle Dolinę Tęczy,w której Trójka Kochanków trzymała się namiętnie w objęciach przy akompaniamencie dzwoneczków Jima. A to się po prostu stało... Tak niezauważenie i cicho,kiedy wszyscy byli pewni zwycięstwa... Może gdyby nie odwrócił głowy w kierunku tej dziwnej dziewczyny,która nic nie robiła sobie z toczącej się właśnie walki,zdołałby się na czas odsunąć? Tak mało miał teraz czasu... A tyle jeszcze chciał zrobić, przeżyć... Walter przymknął oczy. W jego ciele stopniowo rozchodziła się dziwna niemoc,która paraliżowała wszystkie jego zmysły nie pozwalając nawet na wypowiedzenie jednego słowa.
Lekarz polowy mówił coś o nadziei. Młodzieniec jednak nie chciał się jej chwytać,wiedział,że to była jego ostatnia potyczka,a ten chylący się ku końcowi dzień był jego ostatnim na tej ziemi. W namiocie lekarskim słychać było jęki umierających i rannych,jednak młody Blythe ich nie słyszał. Żył już w innym wymiarze...
[i]Matka stała na stopniach werandy,wypatrując na ścieżce swojego chłopca. Na hamaku pod wielką sosną słodko spała kilkuletnia Rilla,ściskając w objęciach misia z oberwanym uchem. Jim wraz z Krzysiem toczyli krwawą bitwę na morzu,a bliźniaczki zrywały kwiaty w ogrodzie...
Dookoła było tyle kolorów! Dolinę triumfalnie zdobiła utkana z marzeń tęcza...
Było tak spokojnie...
- Waalteer! - radosne głosy zlewały się niemal w jeden.
Czekali na niego...[/i]
***
- Odejdź! Nie masz tu żadnej władzy! Nikt poza bólem nie ma tu wstępu! Istnieje tylko ciemność... Jałowy, zabijający wszystko mrok... Światłość nam to zagwarantowała!
- Będziesz musiała mnie przepuścić... - odparła kobieta. - Jednego nie możesz odebrać konającym,odrobiny nadziei!
- I ty nią niby jesteś? - zabrzmiała szyderczo Śmierć.
- Niech on o tym zdecyduje...
***
Walter z trudem otworzył przymknięte powieki. Łatwiej było nie widzieć niczego,zmniejszało to ten uporczywy ból głowy. Teraz jednak,jakaś siła zmuszała go do tego.
I wtedy ją zobaczył. Dziewczynę w prostej niebieskiej sukience. We włosy miała włożoną konwalię,której zapach działał kojąco na zmysły rannego.
[i]Konwalie...Przyniósł je kiedyś matce,jak Jim się zaciągnął... Pamiętał każdy szczegół jej ubioru oraz blask w oczach,gdy powiedziała:
- Pamiętałeś...[/i]
Nieznajoma uśmiechała się przyjaźnie. Mówiła coś do niego,mimo,że nie otwierała ust.
- Niedługo odpoczniesz,Walterze... Nic nie mów... - położyła smukłą dłoń na ustach chłopaka.
Przez głowę Waltera przemknęła jedna,jedyna,może nieco absurdalna myśl - Kim ona jest? Czy to Siostra Miłosierdzia, która przyszła mu towarzyszyć w ostatnich chwilach? A może tylko wytwór jego imaginacji jak Kobziarz,którego ujrzał kroczącego dumnie przez Dolinę Tęczy kiedy był jeszcze dzieckiem?
- Zrobimy to powoli,dobrze? - zapytała. - Wyobraź sobie dom... Wracasz do niego po długiej podróży... Właśnie wydałeś swój pierwszy tomik wierszy... - zrobiła znaczącą pauzę. - Na progu wita cię stęskniona rodzina... W przelocie głaszczesz ocierającego się o twoje nogi kota,który zaraz potem z dzikim skowytem ucieka do pobliskiego lasku... Dr Jekyll i Mr Hyde, tak go nazwałeś,czyż nie? - urwała uważnie wpatrując się w twarz żołnierza. - Słyszysz grzmot...
[i]Nad Glen St Mary nadciągnęła burza. Niebo co chwila rozświetlał blask błyskawic. Deszcz bezlitośnie chłostał ziemię. Skurczona dziecięca postać właśnie kierowała się ku bezpiecznemu schronieniu,trzymając nad głową ksiązkę. Nie była to zbyt dobra ochrona przed taką ulewą,niemniej jednak dawała minimalne poczucie bezpieczeństwa,którego każdy tak łaknie.Serduszko chłopca uderzało w przyspieszonym tempie,jakby chciało wyrwać się z piersi. Walter Blythe bardzo się bał, a w pobliżu nie było nikogo,z kim mógłby ten strach dzielić,nie było Jima,który powiedziałby mu,że to głupie tak się bać...
- Pamiętaj,skarbie - nigdy nie jesteś sam... - w głowie dziecka zabrzmiały słowa matki.
Chłopiec spojrzał na majaczące w oddali okna Złotego Brzegu. Zaczął biec coraz to szybciej i szybciej,prawie nie patrząc na drogę... Z każdym metrem rosła w nim odwaga... [/i]
- Una... - wyszeptał Walter. - Nie powiedziałem jej,że... - bolesny skurcz złapał jego serce. Fala bólu uniemożliwiła mu dokończenie zdania.
- Ona wie,że ją kochasz... - Kobieta delikatnie pogładziła bladą twarz rannego. - Dziewczyny znają się na takich sprawach, możesz mi zaufać...
[i]- Będę za tobą tęsknić,Walterze... - lekki rumieniec wypłynął na twarz panny Meredith. - Obiecaj,że wrócisz do nas cały i zdrowy...
Zołnierz tylko się uśmiechnął. Wyciągnął ku niej rękę z bukiecikiem bladych kwiatków.
- Nie zapomnij o mnie... - szepnął.[/i]
- Skądś cię znam... Ta twarz... Wygląda znajomo... - podjął. - Czy oni też cię widzą?
Pokręciła przecząco głową. Niesforny kosmyk płowych włosów wymknął się z jej warkocza.
- Już czas... - łagodna twarz kobiety zajaśniała dziwnym blaskiem. Dziewczyna ujęła Waltera za rękę. - Musisz wstać... To będzie bolało tylko trochę... Jesteś gotowy?
Walter lekko skinął głową. Poczuł lekkie,nieprzyjemne szarpnięcie w okolicy serca. Przez chwilę brakowało mu tchu, w jego ciele wzbierała fala gorąca. Ten dziwny spokój,który stał się później jego częścią był tego warty. Podniósł się z pryczy i ciągle trzymając kobietę za rękę,opuścił namiot. Walter Blythe odszedł...
***
Szli przez Dolinę Tęczy. Mijali jego stare,tak bardzo ukochane miejsca. Ponad wędrowcami świecił staruszek księżyc, oświetlając im dalszą drogę. Złoty Brzeg był dziwnie skąpany w mroku. W tym samym czasie, miejscowy doktor tulił w ramionach zrozpaczoną żonę,której kilka minut wcześniej przekazał wiadomość o śmierci dziecka.
- Teraz mogę ci zdradzić małą tajemnicę... - zwróciła się jego towarzyszka.
- Powiesz mi,dlaczego tak dobrze mnie znasz? - uśmiechnął się.
- Jestem cieniem przeszłości... - odparła.
- Czy ten cień ma jakieś imię? - mrugnął do niej okiem.
- Oczywiście. Jestem Joy... - szepnęła,wsuwając białą rękę pod ramię żołnierza.
____________

Chyba wiecie,kim była tajemnicza dziewczyna,prawda? :)


Ostatnio zmieniony przez Gość dnia 21.08.07, 6:58PM, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 21.08.07, 6:00PM    Temat postu:

Jeju,Rillo,brak mi słów!!
To opowiadanie jest wspaniałe..cudowne...
Czytałam je z zapartym tchem.
Błagam Cię,umieść tu coś jeszcze! :)
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 21.08.07, 6:43PM    Temat postu:

A pewnie,że umieszczę :) :* Przez te wasze pochwały cała płonę :oops:
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 21.08.07, 7:54PM    Temat postu:

ale zasługujesz na te pochwały! ;)
Opowiadanie jest naprawdę piękne, a zakończenie raczej zaskakujące.
Cieszę się,że ta istota która przybyła po Waltera była właśnie Joy.. :)
Już czekam z niecierpliwością na kolejne opowiadanie..
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 22.08.07, 11:05AM    Temat postu:

Rillo! To niezwykłe opowiadanie! Cudowne! Piękne! Nawet nie umiem wyrazić słowami całego mojego zachwytu!!! Błagam o jeszcze... :D
Naprawdę wspaniale piszesz opowiadania! Chciałabym przeczytać je wszystkie! Jak już wydasz swoją powieść, nie zapomnij mi o tym powiedzieć! :wink:
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 22.08.07, 4:47PM    Temat postu:

Dziękuję za uznanie,Marigold :) Niedługo zaproszę Was na autorskiego <jak to zabrzmiało :D> bloga ;)
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 26.08.07, 5:57PM    Temat postu:

Srebrna łza spłynęła cicho po policzku starszej kobiety. Płynęła powoli,jakby chcąc nacieszyć się widokiem świata,póki ma jeszcze okazję, gdyż Maryla Cuthbert rzadko kiedy pozwalała sobie na okazywanie takich emocji. Co prawda,Ania nauczyła ją uśmiechu i wprowadziła w smutny, szary świat panny Cuthbert odrobinę światła,jednak nie potrafiła wskazać jej drogi do wyrażania wszystkich uczuć,także tych negatywnych. Dopiero po wielu latach,na pomarszczonych policzkach kobiety pojawiły się słone krople.
- To nie tak miało być,Mateuszu... - rzuciła z przyganą,wyrywając obrastające grób chwasty swoją kościstą ręką. - Ty pewnie przydałbyś się jej bardziej... - westchnęła. - Zawsze umiałeś znaleźć z Anią wspólny język... Tak,tak - Mateuszu Cuthbert, zazdrościłam ci tego... Dlaczego odszedłeś tak szybko?! - wiedziała,że czynienie wyrzutów zmarłemu nie jest zbyt mądrym posunięciem, zwłaszcza,że ten nie mógł się bronić. Zaspokajało to jednak dziwną potrzebę wygadania się,którą już od tygodnia nosiła w sobie Maryla. Zawsze mogła zwrócić się do Małgorzaty, jednak nie chciała,by przyjaciółka zraniła ją nieświadomie, używając do pocieszenia tego swojego plotkarskiego tonu. - Myślałam,że kiedy nasza dziewczynka poślubi Gilberta wszystko się ułoży... - ciągnęła. - I proszę,bo bajkowym początku,złowieszczy koniec... Dlaczego to przeczuwałam, Mateuszu?! - ostatnie słowa wypowiedziała niemal krzycząc. - Nie potrafię sobie wyobrazić,jak może cierpieć matka,po utracie dziecka,ale widząc Anię jestem pewna,że wyraz jej oczu i pełen rozpaczy jęk będą mnie prześladować do końca życia... - panna Cuthbert uspokoiła się odrobinę. - To była dziewczynka... Dali jej na imię Joy... - kolejny zielony pęd wylądował na ścieżce. - Kilka godzin później,mała już nie żyła... Nie potrafiłam tam zostać,Mateuszu. Wiedziałam,że jestem Ani teraz potrzebna, jednak nie mogłam... Przerażały mnie własne uczucia... A przecież te wszystkie lata zmieniły mnie na lepsze! Byłam dla niej szorstka, czego nie mogę sobie żadną miarą wybaczyć...

[i]Po ścianach Domku Marzeń wesoło tańczyły wieczorne cienie. W saloniku państwa Blyhte panowała jednak cisza. Okropna, złowroga cisza...
Przy kominku siedziało ponure zgromadzenie przyjaciół rodziny - był Kapitan Jim,smutno zapatrzony w płomienie, panna Kornelia,wyjątkowo bez nieodłącznej robótki,siedzący w najciemniejszym kącie pokoju Gilbert z twarzą ukrytą w dłoniach... W kuchni zaś,płacząca w ścierkę Zuzanna oraz Maryla i pani Linde,dwie szacowne matrony,wymieniające między sobą spojrzenia.
- Powinnaś do niej pójść,Marylo... - nieoczekiwanie odezwała się Małgorzata.
Palce panny Cuthbert nerwowo zacisnęły się na filiżance.
- Myślę,że potrzebuje teraz samotności... - odparła cicho,skutecznie zagłuszana przez płacz panny Baker.
- Nikt nie chce być sam w takich chwilach. - rzuciła surowo pani Linde.
- Wiesz,że nie znam się na pocieszaniu...
- Nie potrzeba do tego specjalnych umiejętności... - głos Małgorzaty odrobine złagodniał. - Posiedź przy niej tylko...
Maryla podniosła się z rezygnacją. Zuzanna na chwilę oderwała się od szlochania,obdarzając kobietę niezbyt przychylnym spojrzeniem.
- Zajrzę do kochanej pani doktorowej... - wymruczała.
- Nie uważam tego za wskazane. - wtrąciła pani Linde. - Niewiele możesz jej teraz pomóc...
- A ona może? - rzuciła histerycznie - Przepraszam,panno Cuthbert... - gosposia ukryła twarz w ścierce. - Ja się po prostu bardzo martwię o panią doktorową...
Maryla skinęła głową na znak zrozumienia.[/i]

- Dwa dni później wyjechałam... Do dzisiaj nie dostałam od Ani żadnego listu. Małgorzata za to, pisuje do niej regularnie, święcie wierząc,że nawał plotek z Avonlea przywróci naszej dziewczynce siły... - uśmiechnęła się lekko. - Pewnie w tym jej szaleństwie jest jakaś metoda...Szkoda tylko,że ja nie potrafię znaleźć złotego środka... Tak,wiem,co byś mi w takiej chwili poradził... Żebym wróciła do niej i pomogła się z tym zmierzyć...

[i]- Wyjeżdżasz już,Marylo? - w drzwiach jej sypialni zjawił się Gilbert. W świetle poranka wyglądał jeszcze gorzej,poszarzała cera,podkrążone oczy z czającym się w nich bólem... Jak na własnym pogrzebie...Tak bardzo przypominał wtedy Jana...
- Sądzę,że nic tu po mnie... - odparła sucho. - A wiesz,że nie mogę dłużej snuć się po tym domu niczym duch...
Doktor Blythe pokiwał ze zrozumieniem głową.
- Mam nadzieję,że będziesz dostarczał mi wieści o jej zdrowiu? - spojrzała na niego uważnie.
- Postaram się... - powiedział prawie niedosłyszalnie.
- Rozmawiałam z Anią przed godziną... A w zasadzie,był to raczej monolog... - rzuciła gorzko. - Nie potrafi już nawet mówić o marzeniach... A wiesz najlepiej,że była w tym niepokonana... Poza tym,kiedy przebywała w świecie fantazji,mniej myślała o cierpieniu...
- To był jednak za wielki cios... dla nas wszystkich... - wydusił z trudem.
Nie rozmawiali już więcej,aż do czasu,gdy w dwie godziny później panna Cuthbert opuszczała Wymarzony Domek przy wtórze zawodzenia wiatru. Takie pożegnanie zgotowały jej Cztery Wiatry...[/i]

- Pojadę tam,Mateuszu... Zbyt długo już zwlekałam... - Maryla podniosła się z klęczek. - Oby Wszechmocny dał mi siłę, bym mogła pomoc Ani... Nie przypisuj sobie jednak całej zasługi za to osiągnięcie. - dodała na odchodnym. - W potrzebie potrafię wykrzesać z siebie tak trudne uczucia...
Powrót do góry
Szymon



Dołączył: 03 Sie 2006
Posty: 1196
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 27.08.07, 10:06AM    Temat postu:

Hm... Opowiadanie jest naprawdę piękne! Brak mi słów! Mogę je na blogu zamieścić? Jest przepiękne!! Masz naprawdę talent!
P.S. Dostałabyś ostrzeżenie za pisanie posta pod postem, ale opowiadanie jest takie piękne, że przymknę na to oko. Ale ostrzegam Cię słownie :).
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość






PostWysłany: 27.08.07, 10:29AM    Temat postu:

Pewnie,że możesz :)
Szymonqu,nie pisałabym posta pod postem,gdybym nie musiała. :oops:
Uwierz mi,to nie było zamierzone działanie :) :oops: :oops: Więcej się to nie powtórzy,obiecuję :)
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum forum usunięte Strona Główna -> Kącik Literacki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
Strona 3 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Programosy.
Regulamin