Forum forum usunięte Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Wyniki konkursu numer 3
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum forum usunięte Strona Główna -> "Szarfa Zwycięzcy" Gry i konkursy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: 05.05.08, 7:23AM    Temat postu: Wyniki konkursu numer 3

Wszystkim, którzy nadesłali swoje odpowiedzi, bardzo dziękujemy i zapraszamy do napawania się ich twórczością!

Jednocześnie, jeśli ktoś miałby jeszcze ochotkę kontynuować ten konkurs i nadal dopisywać ciąg dalszy do wymyślonych przeze mnie początków, zapraszam!

Każdy wysiłek zostanie nagrodzony. :).

Laureatkami konkursu numer trzy zostają, w kolejności alfabetycznej,[b] Rilla i marigold![/b]
Gratulujemy, nagrody prześlemy pocztą, w związku z czym proszę o PW :).
Zobaczcie sami, jakie cudowne rzeczy dziewczyny napisały.

Najpierw [b]Rilla:[/b]

1.
[b]Gilbert nie mógł wytrzymać napięcia już ani chwili dłużej, i, gwałtownie wstając, gniewnie wyrwał ręce z uścisku Krystyny.
- Ty[/b] okropna egoistko! Jak mogłaś oddać sąsiadom naszego psa?!

2.
[b]Ania rozmarzonym krokiem wstąpiła właśnie w Dolinę Tęczy. Schylając się do ścielących się jej u stóp kwiatów, gładziła ich kielichy i uśmiechała się do barwnych płatków. Nagle usłyszała dochodzący zza kępy krzewów leszczyny cichy głosik swojego pięcioletniego synka Waltera...[/b]
- Mój tata jest lekarzem i z pewnością ci pomoże. Kiedy byłem chory przepisał mi lekarstwo i szybko wyzdrowiałem.
Zaciekawiona pani Blythe podeszła nieco bliżej. Maluch klęczał na poduszeczce z mchu, przyglądając się czemuś z uwagą.
- Co robisz, kochanie? - zapytała łagodnie.
Walter odwrócił się w stronę mamy.
- Próbuję uratować ptaszka. - odparł.
Owy ptaszek jednak od dłuższego czasu leżał bez tchu i jedyne, co mogła zrobić Ania, to w jakiś sposób wytłumaczyć to dziecku.
- Pamiętasz wczorajszą burzę, synku? - zaczęła.
Walter skinął głową.
- Był bardzo silny wiatr... - szepnął malec. - Jak myślisz, to dlatego ptaszek wypadł z gniazda?
- Zapewne tak. - zgodziła się.
- On już więcej nie zaśpiewa? - łzy pojawiły się w oczach chłopca.
- Śpiewa teraz dla Pana Boga, jeszcze piękniej. - przytuliła synka.
- Ale na pewno poszedł do nieba? - upewnił się.
- Na pewno, kochanie.
- To dobrze. - westchnął Walter, podnosząc się z kolan. - Ale ciekawy jestem, jak może śpiewać jeszcze ładniej niż tu?

5.
[b]- Zdaje się, że Gilbert jedzie tej jesieni na uniwersytet - zdobyła się wreszcie na odwagę Maryla - czy ty nie chciałabyś się udać na studia?
Ania spojrzała zdumiona.
- Oczywiście, chciałabym, ale to niemożliwe.
- Możesz wyjechać, Aniu, jeśli uda mi się znaleźć kogoś, kto dotrzyma mi towarzystwa i pomoże w opiece nad bliźniętami. Czułabym się bez ciebie samotna. Nie mam żadnej bliskiej znajomej, odkąd Małgorzata i Tomasz Linde zmarli w zeszłym roku.
- Zatem, Marylo,[/b] nie pozostaje mi nic innego, jak zabrać was ze sobą.
- Paradnie by to wyglądało: Maryla z bliźniętami na statku! - panna Cuthbert spojrzała ze zgorszeniem na podopieczną.
- Jestem pewna, że pani Linde skorzystałaby z okazji... - podsunęła sprytnie Ania.
- Pierwsze, co zrobiłaby Małgorzata, to wysnuła malowniczą wizję wypadku. - odparła ponuro.

8.
[b]Panno Stirling, pozostał pani już tylko jeden rok życia...
Należy unikać gwałtownych wzruszeń...
Promyczku księżyca, jak się cieszę, że istniejesz i że jesteś przy mnie...
Wszystkie te myśli wirowały w głowie Walencji, a nagłego szumu w uszach nie mógł zagłuszyć nawet przeraźliwy gwizd odjeżdżającego pociągu. Barney uratował jej życie, ale czy nie na próżno? Stał tuż obok, tak samo rozedrgany i zdenerwowany jak ona, może zatopiony w myślach, a może przerażony?
W głowie kręciło jej się coraz mocniej i mocniej. Poczuła nagły ból w okolicy serca i upadła na miękki mech.
- Czy to już?[/b]
Czy to właśnie widzi się na chwilę przed przekroczeniem progu Wieczności? Złocisty pył opadający dookoła i upojny zapach róż? Rozbrzmiewający w głowie śpiew rajskich ptaków?
Jeśli tak, to prawie nie żałowała.
Prawie.
Barney coś mówił, usiłując przywrócić ją światu. Tym razem jednak, Walencja postanowiła odpuścić. Nie mogła kazać czekać temu niezrównanemu Pięknu, które otaczało zewsząd jej bezwładny korpus.
- Jak... cudownie... - wyszeptała cichutko.
Dziwne kłucie w sercu kobiety idealnie współgrało z melodią wiatru, którego coraz bardziej natarczywe podmuchy wzbijały ku niebu pyłek kwiatowy.
[i]Pierwszy bal Kopciuszka... Wirują jak tańczące pary...[/i]
Przerażająco jasne światło przysłoniło dziewczynie pole widzenia. Ręka Walencji opadła bezwładnie wzdłuż ciała.
[i]Na starym zegarze bije północ...[/i] - pomyślała jedynie, zanim na zawsze zamknęła oczy.

A teraz przed państwem [b]marigold:[/b]

1.
[b]Gilbert nie mógł wytrzymać napięcia już ani chwili dłużej, i, gwałtownie wstając, gniewnie wyrwał ręce z uścisku Krystyny.
- Ty[/b] podła dwulicowa żmijo! Jak śmiesz mówić coś takiego?! Najpierw mówisz, że życzysz mi powodzenie, żebym się nie poddawał, bo Ania się w końcu przyjmie moje oświadczyny, a potem wyznajesz, że „się rzucisz z mostu”, jeżeli się z tobą nie ożenię!!! No cóż muszę ci powiedzieć, że… nic mnie nie obchodzi twoje życie!
- Ależ Gilbercie, jeszcze przed chwilą zarzekałeś się, że „jestem twoją drogą przyjaciółką, która odegrała ważną rolę w twoim życiu”, a teraz chcesz, żebym się zabiła?!
- Ludzie trzymajcie mnie, bo zaraz uduszę tę kobietę! Krystyno, na litość, to TY chcesz się zabić, jeżeli nie wezmę z tobą ślubu!!
- No szczyt wszystkiego, naprawdę! Ale to ty przyszedłeś do mnie z historyjką, jak to bardzo rozpaczasz po odmowie Ani! I powiedziałeś mi, że się zabijesz, jeżeli znowu ci odmówię…
- Jeżeli ona mi znowu odmówi!!! ONA, ONA!! Nie ty, do ch….!
- Bądź łaskawy nie używać wulgaryzmów rozmowie ze mną!! A po za tym, odbiegamy od tematu! To ty miałeś się zabić, nie ja! – wykrzyknęła Krystyna dramatycznym gestem załamując ręcę.
- TO MASZ PROBLEM! Idź się leczyć! A tak na marginesie, znam świetnego lekarza – dodał spokojnym tonem
- Naprawdę? – równie spokojnie odparła Krystyna, jakby tej sprzeczki w ogóle nie było – Bo widzisz, ostatnio mam problemy ze słuchem… Tak, tak, to dlatego przekręciłam to, co powiedziałeś…
- Więc może pójdziemy do niego? Tylko szybko, bo przyjmuje do południa…
- Gilbercie, nie widzę sensu w tym, co powiedziałeś… Co miało znaczyć „tylko szybko, bo będzie studnia”?
- Nic, Krystyno, nic – powiedział Gilbert, z miną pod tytułem „udawaj, że nic się nie stało”, wziął ją pod rękę i wyszli.

2.
[b]Ania rozmarzonym krokiem wstąpiła właśnie w Dolinę Tęczy. Schylając się do ścielących się jej u stóp kwiatów, gładziła ich kielichy i uśmiechała się do barwnych płatków. Nagle usłyszała dochodzący zza kępy krzewów leszczyny cichy głosik swojego pięcioletniego synka Waltera.[/b]
- Zaopiekuję się tobą. Bądź dzielny, dobrze? Cichutko, ciii…
„Z kim on rozmawia?” – pomyślała Ania podchodząc do miejsca, gdzie siedział Walter. Odchyliła gałązki leszczyny i zdążyła tylko zauważyć, jak jej synek biegnie szybko do domu, tuląc jakieś zawiniątko. Ania natychmiast pobiegła za nim. Gdy wpadła do domu, usłyszała z salonu zachwycone głosy swoich dzieci. Weszła do pokoju, a tam na stole, zawinięta w sweterek Waltera leżała… jaszczurka. Podeszła bliżej i przyjrzała się zwierzęciu. Coś ją w nim fascynowało. Jakaś tajemnica, zwinność ruchów, czar… Było niezwykłego zielonego koloru – zieleń przypominała kolor młodych listków z kropelkami wody połyskujących w promieniach wschodzącego słońca. Na grzbiecie widniały biegnące wzdłuż dwie ciemniejsze plamy. Porównanie stworzenia do jaszczurki byłoby całkiem trafne, gdyby odjąć to inteligentne spojrzenie bursztynowych oczu i…
- Skrzydła?! Czy to są SKRZYDŁA?! – wykrzyknęła Ania w panice, gdy zwierz wstał i zobaczyła, jak prostuje te „dwie ciemniejsze plamy na grzbiecie”.
- Tak, w istocie, to wygląda jak skrzydła – powiedział radośnie Jim.
Ania osunęła się na fotel, przykładając rękę do czoła.
- Dzieci, dzieci… czy wy wiecie, co to jest? Nie możemy tego czegoś trzymać w domu!
- Ale mamo, jemu coś jest w łapkę… - zaczął płaczliwie Shirley
- To wygląda… jak smok – rzekła cicho, najstarsza z rodzeństwa, Joy.
Reszta natychmiast to podchwyciła.
- Tak, to smok!
- Czy on zieje ogniem, mamuś powiedz, czy on zieje ogniem?
- To najładniejszy smok, jakiego w życiu widziałem!
- To jedyny smok, jakiego w życiu widziałeś!
Ania patrzyła na małą zieloną istotkę na stole, która wodziła zaciekawionym spojrzeniem po zebranych. Była taka śliczna, fascynująca… Nie, stop. Ania powróciła do rzeczywistości.
- Nie możemy trzymać smoków w domu! Żadnych smoków! – podkreśliła, patrząc na dzieci.
- Ale, mamuś, on jest ranny! – wykrzyknęły jednocześnie Nan i Di. – Tatuś musi mu pomóc!
- W czym i komu mam pomóc? – zapytał Gilbert wchodząc do salonu i całując Anię.
- Naszemu smokowi, Gilbercie! – powiedziała słodko Ania, jakby chciała dodać „Nie pytaj, skąd one go wzięły”.
- Że co?! To niemożliwe! – powiedział, przyglądając się smokowi.
- A jednak!
- Tatusiu, pomóż mu! – posypały się prośby i Gilbert musiał w końcu wyrazić swoją zgodę.
Podchodząc do smoka, mruczał, że „dobrze, że mnie Zuzanna nie widzi!”.
- Co on ma na łapie? – zapytał, wyciągając rękę do smoka. Każdy inny smok, zwęgliłby go na miejscu, ale ten za bardzo cierpiał. No i był za mały. Miał na łapie pierścionek, który uciskał go boleśnie.
Po wielu próbach Gilbertowi udało się ściągnąć pierścień. Smok natychmiast zaczął lizać ranę. Gilbert podał Ani pierścionek ze słowami:
- Popatrz…
Ania wzięła delikatnie pierścionek. Był prześliczny. Ze szczerego złota, wysadzany maleńkimi zielonymi kamieniami. Na wewnętrznej stronie widniał napis „Draco”. Po kolei każde z dzieci oglądało pierścionek, ostatnie z nich, Rilla, oddało pierścionek smokowi. Ten popatrzył na niego i ogonem odbił go w stronę Gilberta.
- Chcesz mi go dać?...
Smok pokiwał głową.
- No to dziękuję, Draco… - powiedział Gilbert, dziękując po raz któryś opatrzności, że go Zuzanna nie widzi.
Draco poniósł się z zawiniątka, rozłożył skrzydła i wzbił się w powietrze. Pozwolił każdemu dziecku pogłaskać się i podleciał w stronę drzwi. W tym samym czasie, Gilbert nałożył Ani pierścionek na palec.
- Kochanie, jest twój. Nawet nie próbuj zaprzeczać, to prezent od smoka – rzekł z uśmiechem.
Dzieci otworzyły Draco drzwi i smok wyleciał radośnie w kierunku zachodzącego słońca. Ania patrzyła za znikającą postacią, aż do chwili, gdy blask słońca tak ją oślepił, że musiała zamknąć oczy.
Gdy je otworzyła, leżała w swoim łóżku, mrużąc oczy od promieni wschodzącego słońca. „To był tylko sen” – zaśmiała się w myślach, podnosząc dłoń do oczu. Jej wzrok padł jednak na klejnot na palcu. Zaparło jej dech w piersiach, gdy przeczytała napis na wewnętrznej stronie złotego pierścionka…


3.
[b]- Ryszard? Jestem Jerzy Moore, a Ryszard umarł na żółtą febrę. Kim jesteś?
- Ja[/b] jestem Leslie, żona Ryszarda… Ja… nic nie rozumiem… - próbowałam zapanować na drżącym głosem i zamknąć rozdziabioną buzię. Co tu się dzieje?!
Po wysłuchaniu opowieści Ryszarda… to znaczy Jerzego – nadal nie mogę przyzwyczaić się do faktu, że to nie mój mąż!!! – miałam nadzieję, że wszystko się wyjaśni. Błąd. Zrobiło się jeszcze bardziej zagmatwane. Cała ta sytuacja mnie przerastała. Chciałam iść do domu i wypłakać się w samotności. Ale nie, musiałam zostawić łzy na potem, bo widziałam, że Rysz… Jerzy, u licha, Jerzy! chce mi jeszcze coś powiedzieć.
- Skoro pani jest żoną Ryszarda, jest pani dziedziczką… ogromnej fortuny!
Biedny człowiek, zupełnie mu się pomieszało. Uśmiechnęłam się spokojnie, pragnąc dodać mu otuchy.
- Niech pan odpocznie. Nie do końca pan wie, co mówi… - zaczełam, ale brutalnie mi przerwano:
- Kobieto, na litość, ja wiem, co mówię… Poczekaj! – wyciągnął w górę dłoń, bo podniosłam się, chcąc zawołać lekarza. Przewróciłam oczami, a niech mi opowiada te swoje bajki. Może mu to ulży, a mnie dzisiaj i tak nic nie zaskoczy! Właściwie, to byłam zszokowana wytrzymałością moich nerwów…
- Pani Moore, mogę pani mówić Leslie? Dobrze, więc Leslie – powiedział, zanim zdążyłam przytaknąć lub zaprzeczyć – Ryszard zdobył ogromną fortunę, zanim umarł. Nie będę cię, Leslie, wtajemniczał w szczegóły… Nie o nie tutaj chodzi! Jako urodzony gawędziarz, pragnąłbym przed tobą roztoczyć wizje pirackich statków, rabowanego złota, krwawych mordów – ciągnął, a ja wzdrygnęłam się mimo woli- ale to by była nieprawda. Niestety Ryszard zdobył tę fortunę uczciwie. Tak już bywa. Nie ma już ludzi, którzy mówią „Jestem nieuczciwy i możesz uczciwie liczyć na moją nieuczciwość”. Tak, smutny los gawędziarza, nawet… - chrząknęłam znacząco – A tak, powracam do historii. Więc Ryszard stał się ogromnie majętnym człowiekiem, część tego majątku zapisał mnie, ale sporą część przeznaczył tobie.
- To bardzo ciekawa opowieść, Jerzy, ale muszę już iść – podniosłam się z krzesła i skierowałam w stronę drzwi.
- Zaczekaj, Leslie, mówię prawdę!
- Tak?! To, jak to udowodnisz? – zapytałam kpiąco – Poprosisz znajomych piratów, aby podrzucili ci skarb??
- Leslie, nawet dziecko wie, że piraci „nie podrzucają skarbów”… Aaaa… to była ironia – dodał inteligentnie – Bardzo zabawne, doprawdy.
Przewróciłam oczami. Filozof mi się trafił.
- Jest prostszy sposób na udowodnienie, że mówię prawdę!!
***
- Mówił prawdę! – powiedziałam do Ani Blythe – Powiedział, że mi udowodni i zrobił to!
- Ale, Leslie, najdroższa, co? – zapytała ona, którą już wtajemniczyłam w tę sprawę. Minął tydzień, od dnia, w którym Jerzy wyszedł ze szpitala.
- Przywiózł mi to – zaśmiałam się radośnie. Złapałam Anię za rękę i pociągłam ją do salonu.
W salonie stała wielka skrzynia.
- Co…?! – Ania stanęła, jak wryta
- Ja też nie mogłam najpierw uwierzyć, dopóki Jerzy nie pokazał mi dokumentu własności, wiesz, pisało tam, ze teraz prawnie wszystko to, należy się mi. No i kiedy zobaczyłam zawartość… - zrobiłam dramatyczną pauzę i podniosłam wieko skrzyni.
- Niemożliwe!!! – krzyknęła Ania.
Napawałam oczy blaskiem monet, klejnotów i innych cennych rzeczy. Wpatrywałam się w nie, tak samo zafascynowano, jak pierwszym razem. W uszach dźwięczały mi słowa Jerzego: To wszystko twoje, twój prawdziwy skarb, twoja własność…
- Czy to prawdziwe?
- Tak, mam nawet jakiś akt autentyczności, czy coś.
- To cudowne! To... to… to… cud! – roześmiała się Ania. – Leslie, jesteś posiadaczką prawdziwego skarbu… może nawet skarbu piratów.
Szybko pozbawiłam ją romantycznych złudzeń, mówiąc, że to uczciwie zarobione bogactwo. Roześmiałam się także. Wyciągnęłam ręce do skarbu, brałyśmy z Anią w ręce monety, nakładałyśmy lśniące pierścienie, dzwoniące bransolety, błyszczące naszyjniki, migoczące diademy, tęczowe kolczyki i inne ozdoby. Bawiłyśmy się skarbem jak dzieci. Widziałam w Ani oczach, że cieszy się moim szczęściem.
- To przypomina baśń! Leslie, najprawdziwszą baśń! – wołała Ania – I jak w baśni, jest śliczna księżniczka, tajemniczy skarb, no i jest książę na białym koniu… - dodała znacząco, a ja poczułam, że się rumienię.
Po pewnym czasie naprawdę poczułam się jak księżniczka z baśni Ani. Przyjechał mój książę na białym rumaku i zabrał mnie do zamku z marzeń. Teraz dopiero poczułam, że jestem szczęśliwa, tak naprawdę szczęśliwa! A skarb? No cóż, był miłym dodatkiem szczęścia…

4.
[b]- Oczywiście ty, Emilko, będziesz Elaine.[/b]
- Nic podobnego, Ilzo! Nigdy w życiu! Słyszałaś o takiej pannie z… chyba… Avonlea, która bawiła się z przyjaciółkami w Elanie?
- Ach, tak… - ostrożnie odparła Ilza– mówisz o tej, która popłynęła w dziurawej łódce i prawie się utopiła?
- Dokładnie o tej! I chcesz mi powiedzieć, że to bezpieczna rozrywka?
- No cóż, miałaś do wyboru zabawę w Lady of Shalott, piratów lub…
- Tak, tak, pamiętam… albo zaproponowaną przez ciotkę Elżbietę zabawę w „klub sprzątających i siedzących cicho”… To dopiero rozrywka! – wykrzyknęła i obie dziewczęta wybuchnęły śmiechem.
- Ale cały czas się zastanawiam, czemu nie zgodziłaś się na piratów? – zapytała Ilza z ogniem w oczach. Nie mogła zrozumieć, jak można nie chcieć się bawić w taką uroczą zabawę!
- Naprawdę nie pamiętasz? – zapytała Emilka i zarumieniła się, a kiedy Izla pokręciła głową dodała – Przypomnij sobie… Ted snuł te pirackie marzenia i nazwał mnie… skarbem… A potem… – wyrzuciła Emilka i znowu się zaczerwieniła
- Ach tak! Pamiętam!! – wykrzyknęła radośnie Ilza – a potem Perry powiedział, że on zgadza się, że ty masz być skarbem i powiedział, że… - w tym miejscu dziewczynka nie wytrzymała i ryknęła śmiechem.
- Tak, właśnie – mruknęła Emilka naburmuszona – Powiedział, że jak skarb to ukryty i chciał mnie zamknąć w skrzyni cioci Laury i zakopać w piasku! To chyba naturalne, że przestała mi się podobać rola „skarbu” – dodała, robiąc palcami w powietrzu znak cudzysłowiu.
- Hmm… no tak… - odparła inteligentnie Ilza i dziewczęta skierowały się w stronę plaży. Tam czekali na nie chłopcy, by wymyślić nową zabawę bez topielic, zakopanych skarbów i innych wymysłów dziecięcej wyobraźni.

5.
[b]- Zdaje się, że Gilbert jedzie tej jesieni na uniwersytet - zdobyła się wreszcie na odwagę Maryla - czy ty nie chciałabyś się udać na studia?
Ania spojrzała zdumiona.
- Oczywiście, chciałabym, ale to niemożliwe.
- Możesz wyjechać, Aniu, jeśli uda mi się znaleźć kogoś, kto dotrzyma mi towarzystwa i pomoże w opiece nad bliźniętami. Czułabym się bez ciebie samotna. Nie mam żadnej bliskiej znajomej, odkąd Małgorzata i Tomasz Linde zmarli w zeszłym roku.
- Zatem, Marylo,[/b] pozwól, że ci przedstawię, twoją towarzyszkę i pomocnicę, Mary Fox! Ta da! – wykrzyknęła Ania z rozmachem otwierając drzwi. Za drzwiami stała blond włosa dziewczyna, w jednej ręce trzymała nadgryzioną kanapkę, a w drugiej filiżankę kawy.
- Aniu, czy chcesz mi powiedzieć, że ta dziewczyna stała tam cały czas?!
- Och nie, naturalnie, że nie! Tylko od chwili, kiedy dowiedziałam się, że Gilbert jedzie, ja też zapragnęła wyjechać, a przecież samej cię nie zostawię! Czekałam tylko, a raczej czekałyśmy, na twoją zgodę! –mówiła Ania, zupełnie nie zwracając uwagi na Mary. – Więc teraz mogę jechać?
- Tak, Aniu, jedź! Teraz nie widzę problemu! – powiedziała Maryla i zaśmiała się z głębi serca. Ta dziewczyna nie przestanie ją zadziwiać.

6.
[b]Pat Gardiner-Kirk z westchnieniem przymierzyła kolejną suknię - która również okazała się za ciasna. Znowu przytyła w pasie! Dziwiło ją to, gdyż przez ostatnie tygodnie niewiele jadła, a śniadań, które Dawid podawał jej co ranek do łóżka, dziwnie często nie mogła utrzymać w żołądku. Z drugiej strony, wczorajszej nocy obudziła się o trzeciej marząc o porcji biszkoptowego placka ze śliwkami. Co za szczęście, że znalazła salaterkę bitej śmietany w spiżarce! Co mogło być przyczyną...[/b] Pat podeszła do lustra przymierzając niebieską sukienkę, która także była za ciasna! [i]„O nie!”[/i] – westchnęła Pat – [i]„Czyżbym… czyżbym… była w ciąży?...” [/i]Zastanawiając się nad tym, ubrała się w jakąś luźniejszą sukienkę, którą znalazła na dnie szuflady i zeszła do salonu. Dawida oczywiście już nie było – przywykła widywać go tylko rano i wieczorem. W głębi serca cieszyła ją taka sytuacja.
- Hmm… chyba będę musiała się wybrać do lekarza, Moxie – powiedziała do biało-rudej kotki siedzącej na sofie i myjącej sobie pyszczek – Tak, i to od razu!
Jak tylko podjęła tę myśl, narzuciła na siebie płaszczyk i wyszła. Po raz pierwszy od dnia ślubu, dziękowała losowi, że Dawid wybrał domek w samym środku miasta i do lekarza miała dosłownie trzy kroki.
***
- Uwierzysz, Moxie, że nie jestem w ciąży? – zapytała Pat kotkę. Ta, naturalnie, nie odparła, ale Pat nie zrażona brakiem odpowiedzi, ciągnęła dalej – Ja też się zdziwiłam. Ale lekarz stwierdził z całą pewnością, że to nie ciąża. Podał nazwę nawet tej choroby, która mi dolega, ale, wiesz, kochana, że nie pamiętam jej już? To nieważne, przejdzie mi w ciągu tygodnia! – roześmiała się i wzięła kotkę w objęcia. – Moxie, spotkałam Szkraba… Tak, nadal go kocham… Nie mogę zapomnieć tej naszej rozmowy, tuż przed moim ślubem… Nie patrz tak na mnie! Oczywiście, opowiem ci, co się stało. Otóż, po tym, jak spłonął Srebrny Gaj, moja rodzina znalazła się w kiepskiej sytuacji materialnej. Musiałam, musiałam poślubić Dawida, bo miał pieniądze i, jako mój mąż, musiałby wspomóc moją rodzinę. Ach, Moxie, jak ja cierpiałam, kiedy dowiedziałam się, że tylko ja mogę pomóc i tylko taka jest ostatnia deska ratunku. Wtedy zdobyłam się na odwagę i poszłam do Szkraba, powiedzieć mu, że go kocham, ale nie mogę go poślubić… To była najstraszniejsza chwila mojego życia! Ale Szkrab był spokojny, powiedział, że mnie kocha, ale wie, że muszę tak postąpić… I zrobiłam to. Ze złamanym sercem stanęłam przed ołtarzem przyrzekając miłość mężczyźnie, którego znienawidziłam.
- To było straszne – mówiła dalej, głaszcząc kotkę – Dopiero dzisiejsze spotkanie uświadomiło mi, że muszę się jakoś wydostać z tej klatki… Tak, Moxie, chyba to zrobię! – wykrzyknęła podchodząc do szafki. Tam, pod podwójnym dnem szuflady, leżał mały flakonik. Z trucizną. Został po ostatnim właścicielu domu, a Pat nie mogła się zdobyć na pozbycie go. Sama przed sobą nie umiała tego wyjaśnić. Wzięła zakurzony flakonik do ręki, przetarła kryształ, który zaczął się mienić w promieniach zachodzącego słońca. W środku wirowała błękitna trucizna.
Kiedy Dawid wrócił do domu, zastał uśmiechniętą Pat, która szykowała mu kolację.
- Jedz, Dawidzie. Życzę smacznego! – podniosła flakonik z trucizną do góry i dodała – Popatrz, jaki aromat kupiłam dzisiaj w mieście. Pozwól, mój drogi, że doleję ci go do herbaty – Dawid nic nie wiedział o tajemniczym znalezisku Pat, więc oczywiście wziął truciznę za, jak mówiła, aromat. Jego żona, nie czekając na zgodę wlała hojnie truciznę do jego filiżanki.
- Och, Pat, kochana, jakaś ty niemądra! – rzekł, a Pat zamarła. Czyżby się domyślił?! – Żeby lepiej smakowało musisz dolać tego więcej. – po czym wyjął jej flakonik z ręki i wlał jeszcze kilka kropel do swojej i żony filiżanki. Podniósł swoją do ust i przechylił.
Pat z zimną krwią obserwowała, jak przełyka płyn. A gdy zaczął się dziwnie zachowywać, uśmiechnęła się triumfalnie. Po kilku minutach Dawid Kirk nie żył.
***
- Szkrab, pomóż mi! Zrobiłam coś strasznego!!! – krzyczała Pat, wpadając w objęcia Szkraba, który próbował ją uspokoić.
- Ależ Pat, kochana, co takie słodkie dziewczę jak ty mogłoby strasznego zrobić? Wiesz, co by było straszne? Gdybyś przyszła tu i powiedziała: Szkrab, otrułam mojego męża, teraz jestem morderczynią. – powiedział i roześmiał się – No wiec… ha ha… co mi chcesz powiedzieć?
- Szkrab, otrułam mojego męża, teraz jestem morderczynią. – powiedziała spokojnie Pat, a Hilary przestał się śmiać. – No i jakby nie było, jestem też wdową…
- Więc weźmiemy ślub i sprawa się skończy!
- Och, oczywiście, czemu nie?
I tak, gorsząc całe miasteczko, Pat w niespełna tydzień po pogrzebie męża, wzięła ślub. I dopiero teraz była szczęśliwa. Nigdy nie przeszkadzała jej świadomość, w tym, że żeby osiągnąć to szczęście, otruła Dawida Krka.


7.
[b]- Perry, otwórz oczy. Perry, słyszysz mnie? Masz natychmiast odzyskać przytomność, bo wytargam cię za uszy! Perry, uciekłam ze swojego ślubu, żeby zdążyć do szpitala, a ty, mała żmijko, nie chcesz się obudzić?
- Panno Burnley, nic już nie możemy zrobić. Rany, jakie odniósł w wypadku były zbyt poważne[/b] i pan Miller stracił pamięć…
- Jak to stracił pamięć?! To znaczy, że nic nie pamięta???
- Proszę się uspokoić, panno Burnley, ta utrata pamięci dotyczy tylko ostatniego miesiąca.
- Ach, więc całą resztę pamięta? To cudownie! Czyli nie pamięta, że miałam brać ślub z Terem… - dodała cicho do siebie. Tak, może to wykorzystać. Figlarno- triumfalny uśmiech wypłynął jej na twarz.
W tym momencie Perry się przebudził:
-Gdzie ja jestem?
- Och, Perry! – wykrzyknęła Ilza – Jesteś w szpitalu. Miałeś wypadek, kiedy jechałeś na nasz ślub!
- Na nasz ślub? – zapytał Perry nie całkiem przytomnie – To znaczy, mój i twój?
- Oczywiście, głuptasku! Ach… przecież ty nic nie pamiętasz! Przypomnij sobie, oświadczyłeś mi się, ja cię przyjęłam i dziś miał się odbyć nasz ślub! Pamiętasz?
- Tak, tak, teraz sobie przypominam… chociaż nie do końca…
- To nie ważne, kiedyś opowiem ci jak było! – uśmiechnęła się słodko, a Perry z większą mocą uświadomił sobie, jakie szczęście go spotkało.
- Kiedy ceremonia?
***
Ślub odbył się już wkrótce. Był jedną z najcudowniejszych ceremonii, Ilza najpiękniejszą panna młodą, a Perry najszczęśliwszym panem młodym. Kiedy dowiedział się, jak było naprawdę z tym wypadkiem i ślubem, zamiast zdziwienia czy jakiegoś uczucia w tym rodzaju, poczuł dumę. No bo, który pan młody stanął przed ołtarzem z kobieta, której się nawet nie oświadczył?!

8.
[b]Panno Stirling, pozostał pani już tylko jeden rok życia...
Należy unikać gwałtownych wzruszeń...
Promyczku księżyca, jak się cieszę, że istniejesz i że jesteś przy mnie...
Wszystkie te myśli wirowały w głowie Walencji, a nagłego szumu w uszach nie mógł zagłuszyć nawet przeraźliwy gwizd odjeżdżającego pociągu. Barney uratował jej życie, ale czy nie na próżno? Stał tuż obok, tak samo rozedrgany i zdenerwowany jak ona, może zatopiony w myślach, a może przerażony?
W głowie kręciło jej się coraz mocniej i mocniej. Poczuła nagły ból w okolicy serca i upadła na miękki mech.
- Czy to już?[/b]
- Walencjo, nawet tak nie mów! – powiedział Barney, patrząc na leżącą na mchu kobietę – To kwestia nastawienia, wiesz?
- Nie rozumiem – odpowiedziała Walencja, odkładając na chwilę umieranie.
- Ależ tak, naturalnie. Jak powiesz sobie: „jestem zdrowa!”, to tak się stanie! Spróbuj!
- Jestem zdrowa! – powtórzyła Walencja, czując się tak głupio jak nigdy w życiu, a potem, żeby zakończyć ten cyrk, dodała- Tak, już zupełnie mi przeszło. Tak, tak, na pewno! Ale sama chyba nie dojdę do domu…
- Oczywiście, ja cię zaniosę! – powiedział bohatersko, biorąc ja na ręcę. – Ale wiesz, oczywiście, że to także zależy od nastawienia?
-Tak, tak… - powiedziała z westchnieniem Walencja i pomyślała, że jak na sławnego pisarza, Barney ma wyjątkowo ciekawy pogląd na różne sprawy.

9.
[b]- Panno Shirley, dlaczego drogi na Wyspie Księcia Edwarda są takie czerwone?
- To dlatego, że ziemia zawiera dużo żelaza, kochanie. Drobinki żelaza - tak, takiego, jakiego Twój tatuś używa do podkuwania koni - nadają glebie takie ciekawe zabarwienie. Poza tym, czyż to nie wspaniałe, że mamy na naszej wyspie tak bogatą, żyzną ziemię?
- Panno Shirley, a skąd się biorą dzieci?[/b]
- No..hmmm… kochanie… może zapytaj rodziców? – mruknęła Ania, zupełnie zbita z tropu
- Ale kiedy ja nie mogę! – zawołał płaczliwie chłopiec – zawsze mi mówią, że jestem za mały… Co to znaczy, panno Shirley? A poza tym, pani obiecała mi powiedzieć!
- Ja?! – wykrzyknęła zdziwiona, robiąc w myślach przegląd danych ostatnio obietnic – Nie przypominam sobie… ekm… Naprawdę?
- Ależ tak – zapewniło ją dziecko z ogromną wiarą w to, co mówi – Na lekcji powiedziała pani, że odpowie na wszystkie nasze pytania, jeśli będzie znać odpowiedź. A na to pytanie na pewno pani zna!
- Och, och… no cóż, jężeli tak… no… - jąkała Ania, a potem podejmując się zadania, powoli powiedziała – No dobrze, powiem ci, jeśli obiecasz, że nie będziesz mi przerywał.
- Naturalnie, już nic nie mówię. Zamieniam się w słuch… To znaczy tak się mówi, ale, wie pani trudno, żeby ktoś faktycznie zmienił się w słuch, to by było dość trudne, a po za tym…
- Kochanie! – przerwała te dygresje Ania – posłuchaj mnie. – Westchnęła cieżko i mówiła dalej – Pewnie słyszałeś opowieści o tym, że dzieci przynosi bocian, a niektóre znajduje się na grządce kapusty… Tak? Więc te opowieści to wszystko… - kolejne westchnienie – PRAWDA!!! Tak, właśnie, tak, mój drogi, nie rób takiej zdziwionej miny. Tak już to jest na tym świecie. Kontynuując, o dzieciach, które przyniósł bocian, mówi się, że mają „lotny umysł”, czyli są mądre i zdolne. A o dzieciach, które znalazło się w grządce kapusty mówi się „kapuściana głowa”. Widzisz, jakie to proste?
- Tak – powiedział chłopiec, głęboko zastanawiając się nad tym, co usłyszał – Tak…- powtórzył – teraz wszystko ma sens… Dziękuję, pani, panno Shirley! Do widzenia!
- Do widzenia, kochanie! – Ania oparła czoło o pień drzewa i roześmiała się – Musze o tym opowiedzieć Gilbertowi!

Ponownie gratuluję!
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 05.05.08, 5:37PM    Temat postu:

Gratuluję zwyciężczyniom :)

Świetne dokończenia ;)
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 23.05.08, 2:48PM    Temat postu:

Także gratuluję zwycięzcom, większość zakończeń jest po prostu fantastyczna!

I jednocześnie ubolewam, że nie zdążyłam wziąć udziału w tym konkursie. Może dałoby się zorganizować jeszcze jeden, o podobnej tematyce? :mrgreen:
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 24.05.08, 7:52PM    Temat postu:

Hmm , hmm.. pisałam tutaj posta , który na raz znikął.
No nic.

Maud! Możesz jeszcze wziąć udział w konkursie. Przeczytaj uważnie początek postu Shee ;).
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 24.05.08, 8:56PM    Temat postu:

Bardzo gratuluje dziewczynom, oba zakończenia są super!! :)
Maud weź udział w konkursie!!!
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 24.05.08, 9:05PM    Temat postu:

Ojj, faktycznie nie doczytałam, 'góptas' ze mnie :mrgreen:

Jak tylko znajdę czas, to na pewno to zrobię (;
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 02.06.08, 3:13PM    Temat postu:

Również i Izania 21. maja przysłała mi odpowiedzi, dające wiele do myślenia i namawiające czytelników do własnych wyobrażeń; zobaczcie zresztą sami:

[b]Gilbert nie mógł wytrzymać napięcia już ani chwili dłużej, i, gwałtownie wstając, gniewnie wyrwał ręce z uścisku Krystyny.
- Ty...[/b], ja... Nie, nie możemy być razem. Ja cię nie kocham… Moją jedyną miłością jest Ania i zawsze nią pozostanie.
- Ależ Gilbercie! Przecież Ania odrzuciła twoje oświadczyny! Nic z tego nie będzie - oświadczyła z dumą Krystyna
- Ja nigdy nie pokocham żadnej innej kobiety. Będę czekał wierny , oddany i cichy. Aż do śmierci...
[b]
- Zdaje się, że Gilbert jedzie tej jesieni na uniwersytet - zdobyła się wreszcie na odwagę Maryla - czy ty nie chciałabyś się udać na studia?
Ania spojrzała zdumiona.
- Oczywiście, chciałabym, ale to niemożliwe.
- Możesz wyjechać, Aniu, jeśli uda mi się znaleźć kogoś, kto dotrzyma mi towarzystwa i pomoże w opiece nad bliźniętami. Czułabym się bez ciebie samotna. Nie mam żadnej bliskiej znajomej, odkąd Małgorzata i Tomasz Linde zmarli w zeszłym roku.
- Zatem, Marylo [/b] sprowadźmy tutaj kogoś do pomocy.
-Ależ Aniu! - rzekła Maryla z oburzeniem. – Przecież wiesz, że nie wpuszczę na Zielone Wzgórze żadnej pustej, młodej dziewczyny.
-Ślub panny Lawendy Lewis odbędzie się już w przyszłym tygodniu -powiedziała spokojnie, jakby w rozmarzeniu Ania - słyszałam, że państwo młodzi martwią się, co zrobią z Karoliną Czwartą. Wiesz przecież, że opuszczą Avonlea, a Karolina za żadne skarby nie chce stąd wyjeżdżać - odpowiedziała z tajemniczym uśmiechem Ania.

[b]
Panno Stirling, pozostał pani już tylko jeden rok życia...
Należy unikać gwałtownych wzruszeń...
Promyczku księżyca, jak się cieszę, że istniejesz i że jesteś przy mnie...
Wszystkie te myśli wirowały w głowie Walencji, a nagłego szumu w uszach nie mógł zagłuszyć nawet przeraźliwy gwizd odjeżdżającego pociągu. Barney uratował jej życie, ale czy nie na próżno? Stał tuż obok, tak samo rozedrgany i zdenerwowany jak ona, może zatopiony w myślach, a może przerażony?
W głowie kręciło jej się coraz mocniej i mocniej. Poczuła nagły ból w okolicy serca i upadła na miękki mech.
- Czy to już?[/b]
To była jej ostatnia myśl , potem zemdlała.
-Walencjo! Kochanie, proszę powiedź coś!
[b]
- Panno Shirley, dlaczego drogi na Wyspie Księcia Edwarda są takie czerwone?
- To dlatego, że ziemia zawiera dużo żelaza, kochanie. Drobinki żelaza - tak, takiego, jakiego Twój tatuś używa do podkuwania koni - nadają glebie takie ciekawe zabarwienie. Poza tym, czyż to nie wspaniałe, że mamy na naszej wyspie tak bogatą, żyzną ziemię?
- Panno Shirley, a skąd się biorą dzieci?[/b]
- Widzisz.. dar nowego życia to coś niezwykłego, to cud…
[b]
Perry, otwórz oczy. Perry, słyszysz mnie? Masz natychmiast odzyskać przytomność, bo wytargam cię za uszy! Perry, uciekłam ze swojego ślubu, żeby zdążyć do szpitala, a ty, mała żmijko, nie chcesz się obudzić?
- Panno Burnley, nic już nie możemy zrobić. Rany, jakie odniósł w wypadku były zbyt poważne [/b]i niestety , nic dla niego nie możemy zrobić.
-Nie , nie to niemożliwe ...
Ilza wiedziała, że nic nie będzie już takie jak kiedyś.


Ostatnio zmieniony przez Gość dnia 02.06.08, 3:15PM, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 04.06.08, 11:32AM    Temat postu:

A ja już myślałam , że nie doszły . Wiem , że to słabe dokończenia, jeżeli moją pracę porównamy z pracami Marigold czy Rilli.
Jednak dziękuję za zamieszczenie Shee ;).
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 05.06.08, 6:53PM    Temat postu:

To aż wstyd, że się nie wypowiedziałam w tym temacie!

Po pierwsze, dziękuję Ci, Shee, za wyróżnienie mojej pracy! Gdy weszłam tu po raz pierwszy nie mogłam uwierzyć, że moje imię jest tuż obok Rilli! Dziękuję!
Po drugie, Rillo, gratuluję wspaniałych prac! Jestem zaszczycona, że wytypowano mnie razem z Tobą!
Po trzecie, gratuluję również Tobie, Izaniu! :D Cieszę się, że również wzięłaś udział w tym konkursie! Gratuluję!
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: 05.06.08, 7:16PM    Temat postu:

A ja gratuluję mojej kochanej Marigold! To prawdziwy zaszczyt dzielić z Tobą podium!
Izaniu, Tobie również składam najszczersze gratulacje! ;)
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum forum usunięte Strona Główna -> "Szarfa Zwycięzcy" Gry i konkursy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Programosy.
Regulamin